Kiedy słyszymy o kolejnej katastrofie, o bólu i szoku ofiar wypadku autokaru, wybuchu w kopalni, trzęsienia ziemi czy tsunami, obok współczucia i przerażenia gdzieś w tyle głowy zawsze kołacze się myśl: to zdarza się innym, nie mnie. Mnie to nie dotyczy. Mojej rodziny to nie spotka. Jest w tym myśleniu tajemnica zaklinania rzeczywistości, może próba wyparcia z umysłu konieczności zmierzenia się z rozpaczą w obliczu śmierci, zbierającej żniwa tuż obok.

 

Ale statystyki są nieubłagane: ludzie giną codziennie, choćby w wypadkach samochodowych, codziennie ktoś pada ofiarą przemocy. Któregoś dnia i my możemy stanąć oko w oko z własnym nieszczęściem. Jak później żyć, jak wrócić do normalności, odzyskać pogodę ducha sprzed wypadku?

Szok, którego doświadczają ofiary wypadków lub przemocy, pojawiający się bezpośrednio po zdarzeniu, jest normalną reakcją organizmu. Jeśli nie mija po pewnym czasie w naturalny sposób i powraca wciąż na nowo przeżywany, mamy do czynienia z zespołem stresu pourazowego (z angielskiego: Post-Traumatic Stress Disorder, PTSD). Pod tą nazwą współczesna psychiatria zna owo doświadczenie dopiero od niespełna dwudziestu lat. Wcześniej jednak zjawisko to, choć różnie nazywane, opisywano przez całe ostatnie stulecie. Już Zygmunt Freud zauważył, że przykre doświadczenia z dzieciństwa kładą się cieniem na całe dorosłe życie. W pełni jednak opisał tę dolegliwość nie on, lecz jeden z jego znakomitych kolegów lekarzy, Pierre Janet. Zespół stresu pourazowego jest, mówiąc najkrócej, dotkliwym i przewlekłym upośledzeniem normalnej obrony organizmu przed stresem i urazami. Po bolesnym zdarzeniu u człowieka dotkniętego tą dolegliwością występują trzy główne objawy: ciągłe przeżywanie urazu na nowo; unikanie okoliczności, w których doszło do zdarzenia; oraz trwałe, zwiększone pobudzenie nerwowe.

 

Groza bez końca

Żeby sprostać podźwignięciu się z psychicznego dna, trzeba uświadomić sobie, że reakcje te mają ścisły związek z przebytą traumą i szukać fachowej pomocy oraz wsparcia bliskich. Samemu trudno znieść to, co się dzieje. Wypadek wraca w koszmarach sennych, a także na jawie, wywołany przez skojarzenia z miejscem lub sytuacją. Nie można pozbyć się myśli, wspomnień, a nawet fantazji związanych ze złym doświadczeniem. Towarzyszy im fizjologiczna reakcja ciała: strach, pot, przyspieszone bicie serca. Objawy te nie muszą pojawić się od razu po wypadku. Zanim dadzą o sobie znać, może upłynąć trochę czasu. Kiedy jednak już się pojawią, towarzyszą człowiekowi długo i nie ustępują same.

Reklama

 

Nie tylko nerwica wojenna

Symptomy te rozpoznawano u wielu żołnierzy po I wojnie światowej, u weteranów wojny w Wietnamie, u osób, które przeżyły koszmar obozów koncentracyjnych. Amerykańscy psychoanalitycy opisywali to zjawisko jako „nerwicę wojenną”. Dziś przyjmuje się, że objawy te odpowiadają właśnie zespołowi stresu pourazowego. Doświadczają go nie tylko wojenni bohaterowie w cywilu, ale także ofiary wypadków, katastrof i przemocy. Również dzieci, które w dzieciństwie były bite lub molestowane seksualnie. Te wszystkie przeżycia mogą zaburzać normalne funkcjonowanie psychiczne, wiodąc do chłodu emocjonalnego, trudności ze snem, z koncentracją, do drażliwości i nieopanowanych wybuchów gniewu.

Jednak – na szczęście – nie wszystkie ofiary wypadków doznają tak dotkliwych zaburzeń. Co decyduje o tym, że niektórzy są w stanie podnieść się psychicznie po przeżytej traumie, a inni cierpią bez końca i udręczają otoczenie? Na pewno duże znaczenie ma indywidualna osobowość, jej siła lub słabość, ale także doświadczenie życiowe, wcześniej przeżywane cierpienia, umiejętność radzenia sobie w trudnych chwilach. Ogromne, często decydujące znaczenie ma wsparcie i wyrozumiałość osób bliskich.

 

Szybka pomoc psychologa

Ale nie może obejść się bez fachowej interwencji psychologicznej. Zwłaszcza w przypadku masowych katastrof ma ona kluczowe znaczenie w pierwszych dniach czy tygodniach po wypadku. Pomocy psychologa potrzebują nie tylko poszkodowani, także rodziny ofiar śmiertelnych oraz ekipy ratownicze, które stawiają się na miejscu katastrofy. Kiedy dochodzi do tragedii, doraźna reakcja na stres może przejawić się niedowierzaniem, odrętwieniem, histerycznym płaczem lub śmiechem. Zdarza się, że do szpitala trafiają nie tylko ranni, ale i ludzie w szoku psychicznym. Po zawaleniu się hali wystawowej w Katowicach psychologowie organizowali sesje terapii grupowej, podczas których rozmawiano o swoich przeżyciach. Pomagało to rozładować napięcie związane z dotkliwym cierpieniem.


Leczenie komputerem?

Prócz niezbędnej pomocy psychologa i opieki bliskich od niedawna istnieje jeszcze jeden sposób terapii, dopiero jednak w technologicznych powijakach. To pomysł dość zaskakujący, nawet szokujący, można by nazwać go „metodą rzucania na głęboką wodę”, gdyby nie to, że stosuje się go na szczęście stopniowo i pod pełną kontrolą. Zważywszy że zespół stresu pourazowego ściśle łączy się z reakcjami lękowymi, Amerykanie spróbowali pewnej nowatorskiej metody, używanej przy leczeniu strachu przed... pająkami, czyli arachnofobii. Pająków boi się zdumiewająco wiele osób, ale u większości lęk ten nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu. Kiedy ów strach przybiera formę patologii, najskuteczniejszą metodą jest terapia ekspozycyjna. Mówiąc krótko: pacjent musi opanować lęk, obcując z prawdziwym pająkiem pod kontrolą lekarza. Dla tych, którzy nie są w stanie poddać się takiej metodzie, opracowano specjalny program komputerowy. Pacjent w hełmie z goglami przenosi się do wirtualnej rzeczywistości, gdzie pojawiają się komputerowo wygenerowane tarantule. Pomału, podczas kolejnych sesji, kontakt z pająkiem jest coraz bliższy, aż do symulacji dotyku. Terapia przynosi efekty zadziwiające i z powodzeniem stosuje się ją między innymi w leczeniu szoku pourazowego – oczywiście w odpowiednio zmodyfikowanej wersji programu.

Zanim jednak tego rodzaju metody trafią do polskiej rzeczywistości, pozostaje nam zaufać klasycznej psychologii. I tej specjalistycznej, lekarskiej, i tej zwykłej, międzyludzkiej, którą inaczej można nazwać troską, cierpliwością, miłością lub po prostu – trwaniem przy bliskim człowieku.

 

Marianna Królikowska