Polska zima nie rozpieszcza narciarzy – od lat sezon na narty w naszym kraju jest raczej krótki, a kapryśna aura potrafi płatać niemiłe figle. Jeżeli więc chcemy poszusować w polskich górach, musimy tak zaplanować zimowy wypad, by maksymalnie wykorzystać ich potencjał.
Mimo skromnych możliwości, polskie góry co roku są odwiedzane przez tłumy miłośników białego szaleństwa. Niektórych przekonuje cena, innych bliskość, jeszcze innych – sentyment. Ale coraz częściej argumentem przeważającym staje się atrakcyjność, którą z roku na rok zwiększają nowe udogodnienia dla turystów.
Jak pokazują statystyki, polski narciarz ceni sobie przede wszystkim wygodę. Jest swego rodzaju regułą, że nawet niezbyt ciekawe stoki przyciągną ludzi, o ile będą wyposażone w nowe wyciągi i inną niezbędną infrastrukturę – na przykład sprzęt do sztucznego naśnieżania.
Rozumie to coraz więcej ośrodków narciarskich, które w celu pozyskania nowych klientów inwestują w sprzęt i dodatkowe atrakcje, ale przede wszystkim – łączą siły. Przykładem tego jest coraz popularniejszy system skipassów, czyli specjalnych kart, które po wykupieniu zapewniają narciarzom dostęp do wielu różnych stoków i wyciągów i to bez dodatkowego stania w kolejkach do kas. Skipassy są stosowane między innymi przez ośrodki w rejonie Białki Tatrzańskiej, Jurgowa i Czorsztyna (tzw. Tatry Ski). Podobne rozwiązania wprowadzono również w rejonie Wisły i Ustronia.
Dodatkowym udogodnieniem są też coraz częściej bezpłatne busy, którymi posiadacze skipassów mogą się przemieszczać pomiędzy ośrodkami. Ale to nie wszystko – niektóre podhalańskie stacje wprowadzają też specjalne pakiety, dzięki którym można nie tylko szaleć na stokach, lecz także zrelaksować się w pobliskich Termach w Bukowinie.
Gdzie na narty?
Każdego roku w sezonie zimowym media tradycyjne i internetowe publikują rankingi najpopularniejszych miejscowości narciarskich. Według nich niekwestionowaną narciarską stolicą Polski jest Białka Tatrzańska i jej okolice. W ciągu ostatnich lat powstało tu najwięcej nowoczesnych wyciągów, rozbudowano również bazę hotelową i gastronomiczną. Stoki Kotelnicy to idealne miejsce dla rodzin z dziećmi – tutejsze trasy są łagodne i szerokie, działają też szkółki narciarskie dla początkujących.
Nieco bardziej zaawansowani narciarze powinni natomiast wybrać okolice Szrenicy w Karkonoszach. W tym miejscu znajduje się między innymi bardzo ciekawa czarna trasa o długości 2 kilometrów i różnicy wzniesień około 500 metrów, a także trasa czerwona o podobnej długości i różnicy poziomów 300 metrów.
Ale atrakcyjnych miejsc w polskich górach jest znacznie więcej. Z roku na rok coraz większą popularnością cieszą się na przykład Góry Sowie ze świetnymi ośrodkami w Rzeczce i Kamienicy lub w pobliskim Potoczku i Jurgowie. Można tu skorzystać z kilku naprawdę ciekawych stoków o łącznej długości około 4 kilometrów. A co ważne, ceny w tym rejonie są znacznie niższe niż w Tatrach.
Dysponując niewielkim budżetem, warto również wybrać się z rodziną w Kotlinę Kłodzką, a konkretnie w masyw Śnieżnika, gdzie w ośrodkach w Kamienicy i Siennej czekają trasy przeznaczone do zjazdów rekreacyjnych dla rodzin z dziećmi.
Nie tylko góry
Nie każdy wie, że raj dla narciarzy można znaleźć także na nizinach. Wystarczy wybrać się na przykład w okolice Bełchatowa, gdzie znajduje się prawdopodobnie najlepszy stok narciarski w centralnej Polsce, który zbudowano na… górniczej hałdzie. Stok w Kamieńsku ma prawie 800 metrów długości, 50 metrów szerokości i 123 metry różnicy wzniesień. Dwie trasy zjazdowe są oświetlone i ratrakowane. Jest też specjalna trasa dla snowboardzistów.
Godny polecenia jest również ośrodek narciarski zlokalizowany w Kielcach. Zaledwie kilometr od centrum miasta, na górze Telegraf, działa półkilometrowy stok – sztucznie naśnieżany, ratrakowany i oświetlony. Mieszkańcy Kielc dojeżdżają tu komunikacją miejską, ale również weekendowy wypad na narty z Warszawy czy Krakowa nie stanowi większego problemu.
A może za granicę?
Niemal każdy, kto chce poszusować w Tatrach, zadaje sobie pytanie, czy wybrać ich polską, czy słowacką stronę. Na pierwszy rzut oka wizja przekroczenia granicy wydaje się dość atrakcyjna. Choćby dlatego, że znakomita większość tego górskiego masywu (mniej więcej cztery piąte) znajduje się właśnie po stronie słowackiej. W dodatku tamtejsze tereny są dużo bardziej urozmaicone – głównie za sprawą masywów Niżnych Tatr, Wielkiej Fatry, Gór Choczańskich i Magury Orawskiej, które zamykają od południowego zachodu kotliny podtatrzańskie. Tamtejsze strome stoki i głębokie doliny stwarzają doskonałe warunki dla narciarzy. Z „naszej” strony natomiast kotlinę Podhala zamyka dość monotonne pasmo Gorców.
Większy teren przekłada się też na znacznie bardziej rozbudowaną infrastrukturę narciarską. Jest tam nie tylko więcej ośrodków, ale mają one też znacznie lepsze „parametry” – na przykład długości tras i różnicy poziomów. Łącznie na Słowacji mamy do dyspozycji trasy zjazdowe o długości ponad 140 kilometrów, w Polsce natomiast – około 60 kilometrów.
Po słowackiej stronie tras jest nie tylko więcej, ale są też znacznie mniej zatłoczone. W ciągu 1 godziny na 1 kilometr przypada około 700 narciarzy, a po polskiej stronie – 1640. Łatwo się domyślić, jak wpływa to na komfort jazdy.
* * *
Narciarzu – spiesz się powoli
Wybraliśmy odpowiednie miejsce, zimowa aura dopisała – wydaje się, że nic już nie stoi na przeszkodzie, by cieszyć się urokami białego szaleństwa. Jest jednak jeszcze trzeci czynnik, który skutecznie może pokrzyżować nam urlopowe plany – my sami.
Wszystko przez nadmiar entuzjazmu. Jak zgodnie przyznają lekarze – większość urazów i wypadków ma miejsce na samym początku urlopu.
– Po kilkugodzinnej jeździe autem od razu wybiegamy na stok – często bez jakiejkolwiek rozgrzewki, nie mówiąc już o treningu przygotowawczym – ubolewa dr Zbigniew Rusin z Centrum Medycyny Sportowej w Warszawie. – Paradoksalnie sytuacji nie polepsza nowoczesna infrastruktura. Kiedyś na stok trzeba było podejść, co samo w sobie stanowiło jakąś rozgrzewkę. Dziś jesteśmy wwożeni na górę wyciągiem i prosto z niego – skostniali, sztywni – ruszamy na stok – dodaje.
Tymczasem do nart, jak do każdego innego sportu, należy się odpowiednio przygotować. I to ze sporym wyprzedzeniem, bo treningi wzmacniające mięśnie i więzadła powinniśmy zacząć około 6 tygodni przed wyjazdem.
Również przed samym zjazdem niezbędna jest odpowiednia rozgrzewka. Warto poświęcić kilkanaście minut na przysiady, krótką przebieżkę, a przede wszystkim na ćwiczenia rozciągające mięśnie i ścięgna. Takie przygotowanie sprawi, że w razie upadku nasze kończyny będą bardziej elastyczne, a zatem mniej podatne na skręcenia i inne urazy.
Co konkretnie grozi nam na stoku? Kilkadziesiąt lat temu najczęstszymi urazami wśród narciarzy były kontuzje stawu skokowego. Dziś, kiedy kostkę ochrania sztywny i wysoki but, praktycznie takie urazy już nie występują. Zamiast tego na pierwszy plan wysuwają się kolana. To właśnie one biorą na siebie ogromne obciążenie podczas jazdy, skrętów i hamowania. Urazy stawu kolanowego mogą być bardzo różne – począwszy od lekkiego skręcenia, poprzez zwichnięcie, aż po naderwanie/zerwanie więzadeł krzyżowych lub urazy torebek stawowych i łękotki.
W przypadku kontuzji bardzo ważne jest, by jak najszybciej skonsultować się z lekarzem. Jeśli do wypadku doszło na stoku, warto kolano obłożyć lodem i wezwać służby pomocnicze. Największym błędem, jaki można popełnić w tej sytuacji, jest próba samodzielnego zjazdu ze stoku czy nawet rozchodzenia urazu. W ten sposób możemy go jedynie pogłębić, co zakończy się tylko dłuższą i trudniejszą rehabilitacją, a w skrajnych przypadkach nawet interwencją chirurgiczną.
I jeszcze jedno: jeśli udało nam się szczęśliwie i bez kontuzji doczekać końca urlopu, nie traćmy czujności. Drugim statystycznie najczęstszym momentem, w którym według lekarzy dochodzi do wypadków, jest właśnie końcówka urlopu. Kiedy jesteśmy już zbyt „wyluzowani”, zbyt pewni siebie i nie uważamy, lecz staramy się wyszaleć tak bardzo, jak tylko się da. Jeśli wówczas zabraknie nam rozsądku, to pamiątką po urlopowym białym szaleństwie może stać się biel gipsu i opatrunków.
Michał Piotrowski