O pracy i chorobach serca mówi profesor Kazimierz Konkol.
– Wiemy, że bez serca żyć nie można, ale właściwie dlaczego i jak jest ono zbudowane?
– Zbudowane jest w sposób prosty i zarazem bardzo skomplikowany. Składa się z czterech jam – dwóch komór i dwóch przedsionków, pomiędzy którymi są zastawki – oraz układu przewodzenia regulującego pracę serca. Taka jest mówiąc najogólniej jego anatomiczna struktura. Główną funkcją serca jest organizowanie przepływu krwi w zależności od potrzeb człowieka. W spoczynku potrzebna jest inna ilość krwi (zależy to ponadto od wieku, płci, stanu zdrowotnego), przy wysiłku inna, przeważnie większa. Stąd też bierze się nazwa dwóch stanów serca: serce wydolne – gdy pracuje należycie i serce niewydolne – gdy z jakichś przyczyn, a jest ich bardzo dużo, nie może dostarczyć tkankom odpowiedniej ilości krwi, a z nią tlenu i energii w postaci wysokoenergetycznych fosfatów, głównych źródeł naszego życia.
– To tlen dostarcza nam serce, a nie płuca?
– Dostarczany jest przez system płucno-sercowy. A więc przez płuca do krwi, a z nią do mózgu, wątroby, kończyn górnych czy dolnych. Stan zwany „niedotlenieniem mózgu” nie musi wynikać ze złej pracy tego organu, może być związany z niewydolnością serca. Krew wypływająca z serca jest bogata w tlen, który nadaje jej jasnoczerwony kolor. Potem, gdy odda tlen tkankom, a pobierze dwutlenek węgla, staje się ciemna.
– Dwutlenek ulatnia się w sercu?
– Nie. Cały system działa tak, że wzbogacona w tlen w płucach krew dostaje się do aorty – największego naczynia krwionośnego człowieka – następnie poprzez drobniejsze naczynia roznoszona jest po całym organizmie. Potem przez główną dolną i górną żyłę dostaje się do płuc, gdzie następuje wymiana dwutlenku węgla na tlen, bogata w tlen krew wędruje do serca i cykl rozpoczyna się od nowa.
– Co to jest serce niewydolne?
– To stan patologiczny, który może mieć wiele przyczyn. Najważniejsze – choroba wieńcowa i nadciśnienie tętnicze – zwane są chorobami cywilizacyjnymi; a także złośliwe zaburzenia rytmu i zaburzenia przewodzenia, przebyte stany zapalne mięśnia sercowego, wady serca wrodzone i nabyte – te wszystkie przyczyny mogą doprowadzić do stanu określanego mianem „serce niewydolne”.
– Zawał, co się podczas niego dzieje w sercu?
– Jest to martwica jakiejś części mięśnia sercowego, przeważnie lewej komory (a w niej ściany przedniej, bocznej, tylnej lub obejmująca kilka z tych obszarów, zatem zawał pełnościenny lub niepełnościenny). Inaczej mówiąc, przez jakąś tętnicę krew przestaje płynąć, w wyniku czego następuje martwica, ten obszar serca nie kurczy się, niejako wypada z pracy serca jako całości. Odbija się to na rzucie serca, nie może ono normalnie wyrzucać potrzebnej ilości krwi i tworzy się wtedy pierwszy mechanizm niewydolności. Lekarze mają przeważnie do czynienia już z przewlekłą niewydolnością serca, a więc tworzoną latami. Bo niekiedy pacjenci poza drobnymi objawami – uczucie słabości, duszność, większe niż zwykle zmęczenie – innych objawów niewydolności serca nie mają, dlatego potem się dziwią: skąd przewlekła niewydolność, skoro nigdy na serce nie chorowali?
– Podobno to, że człowiek przebył zawał, widać dopiero podczas sekcji?
– No nie, przebyty zawał wykrywa usg serca, a nawet zwykłe ekg. Ponieważ jednak po każdym zawale zostaje blizna, lekarz przeprowadzający sekcję może z niej wnioskować o przebytym zawale lub zawałach.
– Blizna powstaje w miejscu, gdzie nastąpiło pęknięcie mięśnia sercowego?
– Całkowite pęknięcie mięśnia sercowego to prawie zawsze nagły zgon. W sercu nie tworzy się całkowita dziura anatomiczna, lecz funkcjonalna. Anatomicznie tkanka istnieje, ale zmieniona. Organizm próbuje ją naprawić za pomocą fizjologicznego systemu gojenia i powstaje blizna. Jeśli robiąc ekg wykrywamy taką bliznę (załamek Q), pytamy pacjenta, czy leczył się na chorobę wieńcową lub przebył zawał. – Nie, nigdy nic takiego nie było – słyszymy czasem. Bo część zawałów występuje bez objawów bólowych. To z jednej strony dobrze – bo nie ma cierpienia, z drugiej jednak źle, bo pacjent nie odczuwa potrzeby leczenia i dziwi się: nic mnie przecież nie bolało, a mam się leczyć? Zwykle podaję wtedy taki przykład: gdyby pacjent złamał nogę, a lekarz powiedziałby – nic się nie stało, to tylko złamana noga, może pan chodzić, byłby pan oburzony. A ze „złamanym” sercem chce pan chodzić tylko dlatego, że tego nie widać? Niestety, niektórzy pacjenci takie uwagi ignorują i po pewnym czasie okazuje się, że mają niewydolne serce.
– Jaka jest różnica między migotaniem przedsionków a arytmią serca?
– Migotanie przedsionków to jeden z rodzajów arytmii. W sercu działa autonomiczny układ przewodnictwa, który składa się z kilku węzłów generujących impulsy (węzeł zatorowy, przedsionkowo-komorowy i pęczek Hisa). Bodziec pobudza przedsionki, które wskutek tego się kurczą i wyrzucają krew do komór, później następuje faza spoczynkowa, po czym przedsionki znowu się kurczą i ponownie wyrzucają krew – tak wygląda normalne napełnianie krwią komór. Natomiast przy migotaniu kurczenie nie jest jednolite, tylko chaotyczne, różne części przedsionka kurczą się w różnym czasie, a komory nie są prawidłowo napełniane krwią, wskutek czego nie dociera ona na peryferie. Wtedy pacjenci mają objawy kliniczne: zawroty głowy, uczucie słabości, nie mogą wykonywać żadnych prac fizycznych itp. No bo skoro krew nie dochodzi gdzie trzeba? W każdej sytuacji dążymy do tego, by umiarowić serce i utrzymać zatokowy rytm. Samo umiarowienie nie jest trudne, dziś mamy różne metody – farmakologiczne, elektryczne – ale niekiedy trudno jest ten poprawiony stan utrzymać. U niektórych pacjentów migotanie nawraca po roku lub kilku latach.
– W języku potocznym leki na arytmię nazywa się blokerami, dlaczego?
– Leki przeciw arytmii serca podzielone zostały na pięć grup, w zależności od mechanizmu działania. Każde leczenie arytmiczności musi być bardzo uzasadnione, bo nawet leki wytworzone by zwalczać jakiś rodzaj zaburzenia rytmu, mogą same prowokować te zaburzenia. Dawka powinna być szczegółowo dobrana dla każdego pacjenta, a zmiana dawki czy kojarzenie z jakimś innym lekiem robione przez lekarza i to najlepiej kardiologa. A poza tym nie każde zaburzenie rytmu – nie mówimy w tej chwili o migotaniu przedsionków – wymaga włączenia leku przeciwarytmicznego. To zleży od tego, kogo lekarz ma przed sobą, w jakim wieku jest pacjent, czy ma jakieś choroby i tak dalej. Wszystko to trzeba wiedzieć, nim włączy się lek.
– Mówi pan o pacjencie nie jak o przypadku chorobowym, tylko jak o konkretnym człowieku posiadającym indywidualne cechy, wymagającym odpowiedniego do nich leczenia...
– Oczywiście, bo tylko takie leczenie powinno być stosowane. Nie ma i być nie może tej samej reguły dla wszystkich. Aby leczyć, trzeba posiadać wiele informacji o pacjencie.
– Ale to wymaga mnóstwa czasu i ogromnej wiedzy!
– Cóż, medycyna polega na tym, że trzeba się jej poświęcić. Niezależnie od tego, czy jest się lekarzem w przychodni czy profesorem akademii nie można ani na chwilę przestać się uczyć. Jeśli lekarz wypadnie z zawodu nawet na jeden rok, będzie miał trudności z nadrobieniem zaległości, bo współczesna medycyna idzie naprzód wielkimi krokami.
– Jakie znaczenie ma wiara pacjenta w umiejętności lekarza?
– Kolosalne. Gdy między lekarzem a pacjentem jest dobry kontakt, sytuacja wygląda naprawdę wspaniale. Już dawno zostało udowodnione działanie placebo, czyli środka bez jakiegokolwiek leku. Jeśli poda go lekarz, któremu pacjent wierzy, w 50 procentach podziała zgodnie z przekazaną informacją. Tak ważny jest ten kontakt. A szukać go powinien nie pacjent, lecz lekarz. Chory człowiek to chory człowiek, jest podekscytowany, zdenerwowany, przychodzi do lekarza po pomoc i powinien ją otrzymać.
– Chce pan powiedzieć, że lekarz cierpi razem z pacjentem?
– A pani, że nie może z każdym pacjentem umierać? To prawda. Sytuacje, kiedy nie możemy pomóc choremu często przeżywamy jako klęskę osobistą, a ślad zawsze po takim przypadku pozostaje i utrzymuje się dłużej, niż pamięć o sukcesie. O pacjencie, któremu pomogliśmy, dość szybko zapominamy.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Wiesława Kwiatkowska