Na schizofrenię choruje od 0,7 do 1% ludzi. Ten odsetek dotyczy wszystkich krajów świata, niezależnie od cywilizacji, kultury, szerokości geograficznej i rasy oraz nie zmienia się od końca XIX wieku, kiedy to zaczęto badać epidemiologię schizofrenii. Tak równomierne rozprzestrzenienie choroby przemawia za udziałem czynników genetycznych w jej powstawaniu – etiopatogenezie.
Schizofrenia jest chorobą nawrotową. Tylko w około 10–15 proc. przypadków jej przebieg ogranicza się do jednego epizodu psychozy, ale bywa i tak, że po pierwszym epizodzie następuje kilkudziesięcioletnia, niekiedy aż 30-, 40-letnia remisja. Z reguły zaostrzenia psychotyczne – nawroty – zaczynają się pojawiać w ciągu 5 lat od zachorowania, w odstępach 2-, 4-letnich.
Leczenie psychozy, czyli zaostrzenia psychotycznego, jest najczęściej szpitalne. Jej objawy utrudniają, a nawet uniemożliwiają pacjentowi życie, podczas gdy on sam nie czuje się chory, a to, co się z nim dzieje traktuje jako rzeczywistość. Może mieć urojenia, to znaczy przekonanie bycia pod wpływem innych ludzi, którzy zmieniają jego myśli, dyktują mu je lub je zabierają, śledzą go, spiskują przeciwko niemu i kontrolują jego zachowania; omamy słuchowe – słyszy głosy, których inni nie słyszą, czy też – rzadziej – wzrokowe – widzi to, czego inni nie widzą, oraz wrażenie rozpadu własnego „ja” i braku granicy pomiędzy sobą a światem zewnętrznym. Poza tym ogarnia go paniczny lęk.
Patomechanizm psychozy do dziś nie został wyjaśniony. Przypuszcza się, że jej źródłem mogą być zaburzenia neurochemiczne zakłócające filtr informacji, w efekcie których mało istotne bodźce nie są eliminowane.
Nieleczona psychoza trwa czasem bardzo długo, powodując stopniowe wycofywanie się z życia, uciekanie od ludzi oraz zamykanie we własnym świecie urojonych lęków, obaw i niejednokrotnie straszliwych przeżyć – dostarczanych np. przez omamy cenestetyczne, pochodzące z narządów wewnętrznych i zmysłu równowagi. Im później w psychozie zastosuje się leki, tym jej konsekwencje są poważniejsze.
Kiedyś chorzy na schizofrenię byli dla społeczeństwa jedynie balastem – siedzieli „w kucki”, totalnie „nieobecni”. Ich leczenie stało się możliwe dopiero w latach 50. XX w., gdy – wraz z pojawieniem się leków przeciwpsychotycznych – zaczęto otwierać oddziały psychiatryczne. Wielu z nich później opuszczało szpitale, co nie oznacza jednak, że odzyskiwali sprawność sprzed choroby. Każde kolejne zaostrzenie psychotyczne ogranicza, w większym lub mniejszym stopniu, zdolność funkcjonowania w otoczeniu wymagającym kontaktów z ludźmi.
Leki przeciwpsychotyczne wpływają hamująco na ośrodkowy układ nerwowy. Dzięki temu znoszą objawy psychozy, ale też tłumią normalną aktywność człowieka. Szczególnie silnym działaniem sedatywnym obdarzone są tzw. stare neuroleptyki, nazywane lekami przeciwpsychotycznymi pierwszej generacji. Powodują one senność i oszołomienie, uniemożliwiają koncentrację, nasilają apatię i niechęć do działania, a także poczucie rozgoryczenia i rozdrażnienia.
Jako nowe – inaczej atypowe lub drugiej generacji – określa się te leki przeciwpsychotyczne, które zostały wprowadzone do lecznictwa po 1980 roku. Wyjątkiem w tej grupie jest klozapina, obecna na rynku już w 1971 r. i następnie wycofana przez niektóre kraje, ze względu na powodowanie u 1 proc. leczonych agranulocytozy. Wielu klinicystów nadal jednak uważa ją za jeden z najlepszych leków.
Atypowe leki przeciwpsychotyczne nie wywołują objawów neurologicznych, które są powszechne przy stosowaniu starych leków i które mogą fizycznie inwalidyzować pacjenta, przykuwając go nawet do wózka i pozbawiając właściwie szans na samodzielne życie.
Do objawów neurologicznych uważanych za powikłania terapii starymi lekami należą:
- objawy pozapiramidowe – zespół Parkinsona obejmujący drżenia, sztywność mięśniową i spowolnienie ruchowe; dystonia – nagłe skurcze mięśni, np. utrudniające przełykanie albo powodujące wyginanie szyi czy gwałtowne zwracanie oczu do góry; akatyzja – niemożność usiedzenia lub ustania w miejscu – wszystkie powiązane z ogromnym niepokojem, oraz
- tzw. późne dyskinezy – ruchy mimowolne, zwłaszcza w obrębie twarzy, przede wszystkim warg i języka, ale niekiedy obejmujące całe ciało, co jest trwałym inwalidztwem.
Wystąpienie objawów pozapiramidowych zniechęca pacjenta do dalszego przyjmowania starych leków. W efekcie przestaje się leczyć lub leczy się niesystematycznie, co z kolei zwiększa ryzyko rozwoju późnych dyskinez. Chory na schizofrenię powinien być leczony od początku choroby przez co najmniej rok, w zaostrzeniu przez co najmniej 5 lat, a nierzadko do końca życia.
W Stanach Zjednoczonych to jatrogenne inwalidztwo stało się przyczyną lawiny odszkodowań, których miliardowe koszty zmusiły decydentów do szybkiego zainteresowania się lekami nowej generacji. Dziś atypowe neuroleptyki przyjmuje tam ponad 60 proc. chorych – bo tak jest bezpieczniej i taniej.
W Polsce leczenie schizofrenii opiera się ciągle na starych neuroleptykach. Stare leki są bardzo tanie. Jednak gdy największe kraje, o potencjalnie największej liczbie pacjentów, przestają po nie sięgać, ich produkcja zaczyna być nieopłacalna. Poza tym, zgodnie z nowymi przepisami farmaceutycznymi, lek musi być co kilka lat ponownie rejestrowany. Do rejestracji wymagane są dokładne badania, których stare leki nie mają i w które nikt już dziś nie zainwestuje. Jest więc kilka powodów, dla których znikną one z rynku, pozostawiając polskich psychiatrów bez doświadczeń w stosowaniu leków atypowych; aktualnie leki atypowe są w Polsce stosowane zaledwie u 15 proc. pacjentów, przy czym barierą jest cena: średnio kilkaset złotych za opakowanie.
W leczeniu schizofrenii neuroleptyki dobiera się indywidualnie. Lek, który pomaga jednemu pacjentowi, u drugiego może być nieskuteczny lub wywołać silne objawy niepożądane. Również u tego samego pacjenta na przestrzeni lat konieczna jest czasem zmiana leku.
Opracowała lek. med. Grażyna Dziekan na podstawie rozmowy z prof. dr hab. med. Małgorzatą Rzewuską