Wirus poliomyelitis, wywołujący tzw. nagminne porażenie dziecięce, jest niezwykle podstępny – potrafi się przyczaić i zaatakować znienacka po latach; jest tym tak przy tym odporny na temperaturę i chemikalia, że może żyć i 20 lat. Początkowo sądzono, że choroba ta dotyczy tylko dzieci, później okazało się, że atakuje ludzi w różnym wieku.
Pierwszy opisał ją ortopeda niemiecki Jakob von Heine (1800–1879), wkrótce po nim pediatra szwedzki Karl Oskar Medin (1847–1927) i stąd wzięła się jej nazwa: choroba Heinego-Medina. Lecz choć została nazwana, walczyć z nią nikt nie potrafił.
W 1916 r. nawiedziła Nowy Jork, zabijając około dwa tysiące osób, a siedem tysięcy czyniąc kalekami. W 1921 r. powaliła Franklina Delano Roosevelta, który miał 39 lat, a to podważało przekonanie, że chorują tylko dzieci. Rooseveltowi pomagało pływanie w naturalnych ciepłych źródłach stanu Georgia, więc w 1926 r. kupił tam hotel i założył charytatywny ośrodek leczenia polio – Springs Institute for Rehabilitation – który stał się mekką dla cierpiących na tę chorobę.
W 1946 r. padali jej ofiarą głównie nastolatkowie i ludzie młodzi, w roku 1952 przede wszystkim dzieci. Zachorowało wtedy 50 tys. Amerykanów, z których około 12% zmarło. Wybuchła panika, całe rodziny nie opuszczały domów, baseny pływackie były zamknięte, imprezy publiczne odwoływano.
Wiadomo już wtedy było, że chorobę wywołuje wirus poliomyelitis – naukowcy G. Enders, T. Weller i F. Robbins nauczyli się namnażać go w hodowlach tkankowych w 1949 r., a w 1954 dostali za to Nagrodę Nobla. Od 1946 r. nad wynalezieniem szczepionki przeciw temu wirusowi pracował nasz rodak Hilary Koprowski. – Chodziło o znalezienie dla wirusa polio takiego gospodarza, który w warunkach naturalnych nie zakaża się i z którego zarazek wyszedłby osłabiony. Okazało się, że jest nim szczur bawełniany. Zakażaliśmy szczura, braliśmy wycinek z jego mózgu, wstrzykiwaliśmy go następnemu szczurowi i po kilkunastu takich zabiegach uznaliśmy, że mamy żywego, osłabionego wirusa – mówił po latach w 2001 r. do Anny Bikont i Sławomira Zagórskiego z „Gazety Wyborczej”. Gdy razem ze swoim współpracownikiem uznał, że wirus jest wystarczająco osłabiony, szczepionkę wypróbował na sobie. – Pamiętam, że ta zawiesina mózgu szczura smakowała jak tran. Był rok 1949 – wspominał.
Najpierw zaszczepione zostało dziecko z zakładu dla dzieci niedorozwiniętych, a gdy okazało się, że wszystko przebiega jak należy, także inne dzieci z tego zakładu. – Pamiętam to uczucie szczęścia, gdy okazało się, że szczepionka działa, nie wywołując powikłań. Rozmawiałem ze znajomym naukowcem, który mi uświadomił, że masowe szczepienia osłabionym zarazkiem spowodują stopniowe wypieranie zarazka złośliwego, który w ten sposób może w ogóle zniknąć ze świata – mówił. Potem zaszczepione zostały kobiety z więzienia w stanie New Jersey, następnie szympansy w Stanleyville oraz zajmujący się nimi personel, a po nich dzieci w Ruandzie i Kongo.
W latach pięćdziesiątych epidemia polio wybuchła w Polsce, ze szczególną intensywnością w Szczecinie, gdzie przypuszczała atak trzykrotnie: w 1951, 1955 i 1958 roku. – Nikt nie wie, ile tysięcy dzieci wówczas zachorowało i ile z nich zmarło. Samo rozpoznanie choroby nie było łatwe. Dziś nie wiadomo nawet, u ilu chorych wystąpiło wówczas porażenie mięśni. Takich statystyk nie prowadzono. Nie tyle z zaniedbania, co z braku wiedzy. Wiadomo tylko, że w Szczecinie i okolicach spośród tych, którzy przeżyli, 750 porażonych dzieci wymagało rehabilitacji i na zawsze zostało inwalidami. Prawdziwa panika wybuchła, kiedy zaczęli chorować młodzi żołnierze. Powszechnie bowiem sądzono, że wirus polio atakuje tylko dzieci. Przestraszone pielęgniarki odmawiały pracy w szpitalu wojskowym – mówi dr Mieczysław Brykczyński, który był w centrum walki z tą chorobą.
To wtedy dyrektor Państwowego Zakładu Higieny Feliks Przesmycki zwrócił się o pomoc do Koprowskiego. – Nasza akcja trwała od jesieni 1959 do maja 1960 roku – opowiada Koprowski. – Firma Wyeth przygotowała dla nas dziewięć milionów dawek szczepionki, a firma okrętowa Moore McCormick przetransportowała szczepionkę do Polski. Tym samym statkiem popłynął mój asystent, który dozorował całą operację. Liczba zachorowań spadła ze 1112 przypadków w roku 1959 do około 30 w 1963, a liczba zgonów z 111 do dwóch. Szczepionkę otrzymaliśmy za darmo.
Dobre uczynki bywają karane. Koprowskiego i Przesmyckiego zaatakował pewien lekarz twierdząc, że polskie dzieci posłużyły im za króliki doświadczalne, Przesmycki wyleciał ze stanowiska, a jego miejsce zajął ten atakujący.
Trzy lata po Koprowskim zabrał się za wirusa polio Albert Sabin, pracował też nad nim Jonas Salk (– Kiedy na zjeździe w Hershey w Pensylwanii przedstawiałem pierwsze wyniki szczepienia dzieci, Salk szczepił jeszcze małpy, nie ludzi – przypomniał Koprowski). Szczepionka Sabina przekazana został Związkowi Radzieckiemu i nią, a nie wynalezioną przez Koprowskiego, zaszczepiono dwa miliony Rosjan. Potem zatwierdzili ją do użytku również Amerykanie. W naszych podręcznikach podaje się, iż pierwszy szczepionkę opracował Salk; w rzeczywistości Koprowski.
Wirus polio to taki dziwny zarazek, którego obecności w swoim ciele 95 proc. zakażonych w ogóle nie odczuwa. Część przechodzi zakażenie jak grypę – gorączka, ból głowy, mięśni, zapalenie gardła. U dwóch procent choroba przebiega etapami. Po objawach grypowych pozorny powrót do zdrowia, a po 7–14 dniach zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, które może się cofnąć samoistnie albo... zabić. Jest też etap porażenia mięśni – przeważnie nóg i tułowia. Może się ono cofnąć po roku–dwóch, albo utrzymać na stałe.
Najcięższa postać choroby dotyka 0,01 proc. zakażonych. Wirus dostaje się do organizmu z zakażoną wodą i pokarmem, mnoży w jelicie cienkim, przenika do krwi i wędruje z nią do różnych narządów. Osiedla się w neuronach ruchowych – szczególnie upodobał sobie rdzeń kręgowy – i niszczy je. Jeśli zakażeniu ulegnie więcej niż jedna trzecia komórek nerwowych w przednich rogach rdzenia kręgowego, następuje niedowład. Jeśli obejmie układ oddechowy – śmierć. Dlatego wymyślono tzw. żelazne płuca. Chorego obejmowano szczelnie stalową rurą, a rytmiczna zmiana ciśnienia wewnątrz rury przenosiła się na klatkę piersiową, powodując wdech i wydech. Bo niedowład często się cofał i jeśli udało się chorego przeprowadzić przez moment krytyczny, płuca zaczynały normalnie funkcjonować.
Przez długi czas lekarze byli przekonani, że jeśli z choroby tej wyszło się obronną ręką, to odeszła ona na stałe. Aż tu w latach siedemdziesiątych u niektórych osób, które 30–40 lat wcześniej przeszły ostrą postać choroby, pojawiło się osłabienie siły mięśni i to postępujące. Nawrót po tylu latach? Nonsens. No to co się dzieje? Z czasem zrozumiano, że te neurony ruchowe, których wirus polio nie zniszczył, tworzą nowe rozgałęzienia, ponownie unerwiając komórki. Pojedynczy neuron ruchowy unerwia nawet dziesięć razy więcej włókien mięśniowych, niż to się dzieje normalnie. Jednakże te powiększone jednostki w którymś momencie, zwykle po wielu latach i na skutek niekorzystnych okoliczności, zaczynają się rozpadać. W latach osiemdziesiątych nadano temu zjawisku nazwę „zespół postpolio”.
Lekarstwa na chorobę Heinego-Medina nie ma. Szczepienia ochronne prowadzone od 1988 r. pod patronatem Światowej Organizacji Zdrowia i UNICEF-u okazały się tak skuteczne, że polio w Europie zostało wytrzebione. 20 stycznia 2004 r. Nigeria, Indie, Pakistan, Niger, Egipt i Afganistan podpisały porozumienie, planując do końca roku zaszczepić 250 mln dzieci w swoich krajach.
Irena Janas