Z dr. Adamem Sandauerem założycielem i prezesem Stowarzyszenia Pacjentów „Primum Non Nocere” rozmawia Agnieszka Tuszyńska.
– Czy lekarze w Polsce ponoszą odpowiedzialność za popełnione błędy?
– Przede wszystkim trzeba powiedzieć, że pomyłki lekarzy nie są działaniami umyślnymi. Wynikają najczęściej z nieprzemyślanych terapii, źle postawionych diagnoz, niefortunnych zabiegów; czasem z niedouczenia. A jeśli chodzi o odpowiedzialność... W większości przypadków nie ponoszą odpowiedzialności. Świadczy o tym ilość wyroków czy orzeczeń, które zapadają. Co roku na ok. 2000 skarg uprawomocnia się mniej więcej 150 wyroków niekorzystnych dla lekarzy. Stanowi to w sumie parę procent. Trzeba tu dodać, że ludzie rzadko się skarżą w Izbach Lekarskich, gdyż nie bardzo wierzą w skuteczność tej drogi. Natomiast rozstrzyganie pozwów cywilnych w sądach trwa latami i w konsekwencji nierzadko naraża osoby poszkodowane na niemałe koszta.
Jeśli uświadomimy sobie przy tym kilkadziesiąt czy kilkaset stosunkowo niskich wyroków, przypisanych winnym zaniedbań lub błędów lekarskich, dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę poszkodowany domagając się wymierzenia sprawiedliwości, stoi na z góry straconych pozycjach. Sukcesem jest na ogół niewielka, jakże niewspółmierna do wyrządzonej krzywdy, satysfakcja finansowa. Karygodnym – co z całym naciskiem chciałbym powiedzieć – jest fakt, iż często błędy tuszuje się i ukrywa, nie udzielając poszkodowanym pomocy.
Z danych pochodzących z innych państw, które są dostępne, możemy przypuszczać, że w kraju liczącym 40 mln ludzi, czyli wielkości Polski, ofiarą błędów lekarskich pada rocznie 10 do 30 000 osób.
– A jak przedstawia się statystyka roszczeń z powodu błędów lekarskich w krajach UE lub innych pozaeuropejskich krajach?
– To nie jest tak, że wszędzie jest bardzo dobrze, a tylko w Polsce bardzo źle. Z informacji otrzymywanych z podobnych do naszej organizacji zagranicznych wynika, że ilość wygrywanych spraw wnoszonych przez poszkodowanych w innych krajach jest znacznie większa niż w Polsce. Nie oznacza to, że 100 proc. błędów lekarskich znajduje swoje odzwierciedlenie w wyrokach, ale nie są to tylko pojedyncze wygrane, tak jak to ma miejsce w naszym kraju. Dla przykładu, w Niemczech co roku zapada w sprawach cywilnych ok. 8000 wyroków na korzyść ofiar błędów lekarskich.
– Czy zna Pan przypadki, kiedy doszło do sankcji karnych wobec polskich lekarzy, którzy popełnili błąd?
– Były takie przypadki. Należą jednak do rzadkości i są to niskie wyroki.
Polska nie jest krajem, w którym lekarze są jakoś szczególnie chronieni. Abstrahując od społeczeństw, w których leczą szamani, czarnoksiężnicy, jak to się dzieje np. w państwach afrykańskich czy w azjatyckich, gdzie trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś szarpał po sądach jakiegoś uzdrowiciela, Polska jest raczej w dolnej części statystyki bezkarności lekarzy. Pod tym względem do cywilizowanych krajów chyba nie należymy.
– Ponieważ jest to pole walki o zdrowie, ba o życie, zrozumiałym się wydaje, iż uważa się, że przewinienia lekarzy w stosunku do pacjentów są karygodne. Czy mógłby Pan przytoczyć przykłady najbardziej rażących błędów lekarskich?
– Trudno oceniać, co jest bardziej, a co mniej rażące...
– Mam na myśli kontekst śmierci pacjenta…
– Tak, wypadków śmiertelnych jest wiele, a przykłady można piętrzyć. Ot choćby odwiezienie ze szpitalnej izby przyjęć do izby wytrzeźwień człowieka z tętniakiem mózgu. Zdarzało się, że by pozbyć się pacjenta, podejmowano próby wmawiania, że jest wariatem. Chyba jednak najbardziej karygodne są przypadki pozostawienia osoby chorej i cierpiącej bez pomocy...
– Jak powinien postępować pacjent, który stał się ofiarą błędu lekarskiego?
– Oczekuje Pani odpowiedzi w rodzaju: należy zgłosić się do prokuratury, do nas, czy też że trzeba wnieść pozew cywilny. Tak. Należy. Ale wszystkie te drogi są mało skuteczne.
– Więc co?
– Trzeba walczyć o zmianę prawa, bo wiara w to, że w naszym systemie działa prawo i są organizacje, które potrafią pomóc wszystkim poszkodowanym, jest iluzją. Prawo jest po prostu źle skonstruowane. Dokumentacja medyczna np. łatwo może być zmieniona, nie ma żadnych zabezpieczeń przed fałszerstwami, biegli często kierują się solidarnością zawodową, a poszkodowany człowiek zostaje tak naprawdę sam wobec machiny, która jest po stronie środowiska lekarskiego. Bo po tej stronie są dyrektorzy szpitali, są Izby, są biegli.
Poszkodowani albo ich najbliżsi rozpoczynają zwykle postępowanie od złożenia skargi do dyrektora. Dyrektor zazwyczaj odpisuje, że błędu nie popełniono i to sofistycznie uzasadnia. Skarga wędruje więc do Izby Lekarskiej, potem do prokuratury. Rezultat ten sam. Jak dotąd, najskuteczniejszą drogą jest pozew cywilny. Najwięcej osób tam wygrywa, a wygrywa tylko wówczas jeśli trafią się pomyślne dla nich specjalistyczne opinie biegłych lekarzy. A więc i ta droga zagwarantowana przez prawo, wcale nie jest taka pewna.
– Co robić jeśli prokuratura umorzy sprawę lub sąd oddali pozew?
– Jeśli prokuratura lub sąd umorzą sprawę, pozostaje pisanie zażaleń, skarg, wniosków do wyższych instancji, co na ogół też nie skutkuje. Chciałbym jeszcze raz zwrócić uwagę, że dokumenty medyczne pozostają w archiwum szpitala i mogą być spreparowane na potrzeby postępowania sądowego. Mocnym argumentem w takich sytuacjach – w trakcie postępowania przygotowawczego i rozpraw także – są świadkowie, np. inni pacjenci, którzy leżeli wówczas w szpitalu, albo osoby które dowoziły poszkodowanego do szpitala i widziały jego stan. Warto przygotować takie informacje i zabezpieczyć je. Na świadków ze środowiska medycznego i pracowników szpitala, trudno raczej liczyć.
– A co ze składaniem skarg do instytucji prawa międzynarodowego? Czy zna Pan przypadki kiedy poszkodowany z Polski wygrał taką sprawę?
– Jest to dość skomplikowane. Namówiliśmy parę osób do złożenia takich skarg i czekają one w kolejce. Średnio czas oczekiwania na wyrok Trybunału w Strasburgu to 4–5 lat. Należy pamiętać, że Trybunał nie jest instancją prawa funkcjonującą w oparciu o polskie kodeksy i działa tylko wtedy, gdy nastąpiło naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Ponadto Trybunał dba o to, by nie zarzucano go sprawami, które przedłużyłyby kolejki oczekujących.
Składając skargę do Trybunału w Strasburgu w sprawach medycznych, należy pamiętać, iż tylko trzy przepisy Europejskiej Konwencji mogą mieć zastosowanie.
Art. 2 – traktujący o prawie do obrony życia. Może podam tu przykład. Powołując się na ów artykuł, do Strasburga została wysłana taka oto skarga: Wypisano czyjąś matkę ze szpitala, lekarka twierdziła, że pacjentka była już zdrowa, rodzina, że powodem wypisania był remont szpitala. Zirytowany syn nawymyślał lekarce. Efekt – wyrok karny w polskich sądach przeciwko niemu o obrażanie lekarki. Matka umiera kilka dni po wypisaniu ze szpitala. Lekarka została uniewinniona przez sąd. To smutny, ale jakże wymowny przypadek.
Art. 3 Europejskiej Konwencji dotyczy nieludzkiego lub poniżającego traktowania człowieka. Odnosi się to zazwyczaj do znęcania się nad więźniami, ale rozpatrywane z tegoż artykułu są też skargi o pozbawienie pomocy lekarskiej. Są też i takie polskie sprawy w Trybunale.
I jeszcze art. 6 Europejskiej Konwencji, który mówi o tym, że każdy ma prawo do sprawiedliwego i publicznego rozpatrzenia sprawy cywilnej w rozsądnym terminie przez niezawisły sąd. Artykuł ten nie obejmuje praw poszkodowanego w postępowaniu karnym. Trzeba wiedzieć, że prawo międzynarodowe zapisane w Europejskiej Konwencji to nie jest superkodeks cywilny czy kodeks karny, ani też kolejna instancja odwoławcza. Jest to umowa międzynarodowa, która obejmuje tylko pewne kategorie przepisów, wobec czego nie kontroluje całego bezprawia. Ponieważ nie ma europejskich zapisów, dotyczących wspólnych standardów ochrony zdrowia, toteż nie ma regulacji prawnych daleko idących w tym kierunku. Jedynym wspólnym zapisem jest Konwencja Bioetyczna, która jednak z prawami pacjenta ma niewiele wspólnego.
– Proszę na zakończenie przybliżyć czytelnikom założone przez Pana w 1998 r. Stowarzyszenie Pacjentów „Primum Non Nocere”. Jakie są główne postulaty Stowarzyszenia?
– Głową muru nie przebijemy, bo pewnych rzeczy bez pieniędzy, a tych niestety nie ma, zrobić się nie da. Zaczynam od tego, czego nie możemy, bo to jest w tej chwili najistotniejsze. Ludzie nie powinni sobie wyobrażać, że Stowarzyszenie jest organizacją specjalistów czy też superkancelarią adwokacką, która załatwi za nich wszystko, bo w tym systemie prawa wielu rzeczy nie są w stanie sami załatwić. My też tych spraw nie załatwimy dopóki nie nastąpią zmiany prawne.
Naszym zadaniem jest wywieranie presji na władze państwa, by doskonaliło prawo w kierunku eliminowania poczucia krzywd wynikających z bezkarności lekarzy, którzy lekceważą przysięgę Hipokratesa.
– Dziękuję za rozmowę.