Pierwsze nowoczesne hospicjum powstało w 1967 roku w Londynie, ale sama idea hospicjum znana była w początkach naszej ery. Istniały już wówczas niewielkie szpitale-hospicja, w których sprawowano opiekę nad umierającymi. Dopiero jednak w XX wieku ruch hospicyjny zjednał sobie orędowników i zyskał popularność. W Polsce czołowymi ośrodkami tego ruchu stały się Gdańsk i Kraków, a w sprawie wielce zasłużył się sprawie Pallotyn, ks. Eugeniusz Dutkiewicz. To on, w 1983 roku, stworzył w Gdańsku pierwsze w Polsce hospicjum domowe. I z jego inicjatywy powstało Ogólnopolskie Forum Ruchu Hospicyjnego.

Ks. Eugeniusz Dutkiewicz, założyciel i kierownik Hospicjum Pallotinum, przez wiele lat niestrudzenie dążył do powstania tej stacjonarnej placówki. Otwarto ją we Wrzeszczu zimą 2003 roku. Ks. Eugeniusz Dutkiewicz nie doczekał, niestety, urzeczywistnienia swych marzeń. Zmarł parę miesięcy wcześniej, we wrześniu 2002. Wrzeszczańskie hospicjum nosi jego imię.

 

 

Otulić troską

Opieka paliatywna jako medyczna specjalizacja jest dziedziną stosunkowo młodą. Jej filozofia sprowadza się do traktowania potrzeb chorego, w sposób całościowy, uwzględniający stan fizyczny, psychiczny i duchowy.

Wymiar i sens opieki hospicyjno-paliatywnej najlepiej oddają łacińskie słowa: hospitium i pallium, do których odwołuje się współczesna terminologia. Pallium oznacza dobrze otulający grecki płaszcz, a hospitium, hospes to udzielanie gościny. Przyjmując więc pacjenta u kresu jego ziemskiej wędrówki, hospicjum troszczy się o niego wszechstronnie, pomagając również jego rodzinie przejść przez to bolesne życiowe doświadczenie.

Najtrudniejsze jest ono dla samego chorego. Oznacza cierpienie totalne, w którym bunt wobec wyroku losu miesza się lękiem o przyszłość najbliższych, strachem przed fizycznym bólem, obawami, jakie wywołuje perspektywa nieuchronnej i bliskiej już śmierci.

 

Nadzieja do końca

Obecność w pobliżu życzliwego człowieka jest choremu w tych dniach i tygodniach wprost niezbędna. Ks. Eugeniusz Dutkiewicz nieustannie podkreślał znaczenie bycia z chorym i towarzyszenia mu we wszystkich czynnościach.

– Jak towarzyszyć komuś, kto bardzo cierpi, a dni ma policzone? – pytam ks. Piotra Krakowiaka.

– Towarzyszy się choremu i jego najbliższym poprzez dawanie nadziei.

– Jak ją nieść, wiedząc o tym, że jej już nie ma – rozwijam pytanie?

– Nie ma nadziei na wyzdrowienie, ale jest nadzieja na przeżycie kolejnej godziny lub dnia, przeświadczenie, że nie przestaje się być osobą ważną dla innych, że nie jest się opuszczonym ani wyrzuconym na społeczny margines. Taką nadzieję, że pozostaje się w kręgu troski i opieki można dać. Często obserwuję radość pacjentów z udanego, dobrze przeżytego dnia, ze spotkania, które okazało się miłą niespodzianką, z odwiedzin rodziny. Do tego dochodzi wymiar duchowy – pojednanie się z Bogiem i ludźmi, zmierzenie się z rzeczywistością śmierci, która przecież jest doświadczeniem nieuniknionym. Odchodzenie to szczególny moment życia, doświadczenie egzystencjalne, z którym każdy z nas musi się zmierzyć sam. Ważne jednak, by nie był w tych okolicznościach samotny, by doświadczał serdecznej obecności drugiego człowieka.

Reklama

 

Sam, ale nie samotny

O tym, jak to wszystko jest bardzo to ważne świadczy też fakt, że wielu pacjentów wcale nie chce zajmować pokojów jednoosobowych, woli je z kimś dzielić. Pokoje nie są zbyt duże, ale w „jedynce” dodatkowe łóżko mieści się bez problemów.

W jasnym i przestronnym, otoczonym pięknym ogrodem domu hospicjum przy ul. Kopernika nie ma atmosfery szpitala. Nawet w gabinecie zabiegowym nie wyczuwa się charakterystycznego, mdławego szpitalnego zapachu. W pokojach chorych panuje czystość i przykładny porządek. Dbają o to pielęgniarki, salowe i wolontariusze.

 

Życie i paragraf

Do hospicjum stacjonarnego trafiają nieliczni spośród chorych objętych paliatywną opieką domową. Czasem przyjeżdżają tu wprost ze szpitali. To różni ludzie. Najczęściej samotni, ale i tacy, którym rodzina, nawet bardzo kochająca i oddana nie jest w stanie zapewnić opieki w domu. Chorzy to najczęściej osoby starsze, a ich niemłodzi i schorowani współmałżonkowie nie są w stanie podołać pielęgnacji przez całą dobę.

Drzwi hospicjum są otwarte przez całą dobę; nie ma określonych godzin odwiedzin. Przy łóżku chorego można spędzać tyle czasu, ile jest się w stanie poświęcić. Nawet 24 godziny.

Przepisy określają ściśle, że ze stanem terminalnym mamy do czynienia wówczas, gdy pacjentowi zostały jeszcze trzy miesiące życia. Narodowy Fundusz Zdrowia wyznaczył, że domowa opieka hospicyjna może trwać trzy miesiące, a pobyt w hospicjum stacjonarnym – miesiąc.

Doktor Gryncewicz uśmiecha się. Życie – to jedno, a wytyczne – drugie.

– Nawet przy dynamicznie przebiegającej chorobie nowotworowej nie da się precyzyjnie ustalić daty granicznej. A u nas bywają też chorzy w stanach terminalnych różnie rokujących co do czasu przeżycia – osoby po wylewach, z chorobami naczyniowymi, gdy diagnostyka i leczenie przyczynowe zostały zakończone, a chory, przykuty do łóżka wymaga stałej opieki i zabiegów pielęgnacyjnych. 

Czasem udaje się nam podnieść jakość jego życia i opuszcza on hospicjum w lepszej ogólnej kondycji niż w chwili przybycia do nas. Jednak medycznych sukcesów i powodów do optymizmu szukać tutaj trudno. Dlatego terapeutyczne wsparcie bywa potrzebne również personelowi, zwłaszcza średniemu, który ma częsty i bezpośredni kontakt z chorymi.

Specyfika placówki sprawia, że do pracy w hospicjum trzeba po prostu dojrzeć. Nie wystarczy zapał wolontariuszy czy pielęgniarski staż. Doświadczenie uczy, że to wyzwanie podejmują najlepsi – stwierdza dr Andrzej Gryncewicz.

 

Bez przypadków

Uczniem księdza Dutkiewicza nazywa siebie ks. Piotr Krakowiak, który teraz kontynuuje jego dzieło.

– On pierwszy pokazał mi pracę w hospicjum, a potem, gdy kończyłem seminarium duchowne, zachęcał do tej specjalizacji. Zaocznie ukończyłem szkołę pielęgniarską i przez lata nauki w seminarium pracowałem jako pielęgniarz, odbywając praktyki w hospicjum. Potem podjąłem tutaj pierwszą pracę. Dostrzegłem, że jest to miejsce, w którym kościół powinien być obecny, bo zawsze otaczał atencją chorych i umierających.

Mój związek z hospicjum nie jest przypadkiem. Przypadki zdarzają się w gramatyce, nie w życiu – żartuje ksiądz-dyrektor.

– Z inspiracji ks. Dutkiewicza w całej Polsce powstało około 100 ośrodków. Potrzeba wielkiej wrażliwości, by zajmować się pacjentami i ich bliskimi w najtrudniejszym okresie choroby. Zajmować się nimi nie tracąc wiary, nadziei i miłości. Tak jak to czynił ks. Eugeniusz – wrażliwy i otwarty, z cechami wizjonera.

Ks. Dutkiewicz animował wraz z grupą zakonnic i lekarzy ruch hospicyjny w wyjątkowo trudnej sytuacji społeczno-ekonomicznej kraju. To przykład apostolstwa społecznego, które stanowi część pallotyńskiego posłannictwa.

Fundacja im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza wspiera działania wszystkich ośrodków hospicyjnych. Organizuje akcje edukacyjne, szkoleniowe, charytatywne, działania regionalne i ponadregionalne.

Zbieranie pieniędzy to konieczność, bo budżetowa „kołdra” jest coraz krótsza. Nie jest to jednak mniej ważne od edukacji, od uświadamiania, jak w sposób niezafałszowany mówić o śmierci, o końcu życia.

Największymi sponsorami są zwyczajni ludzie, którzy zetknąwszy się z działalnością hospicjum przy okazji choroby bliskich przekazują skromne kwoty z równie skromnych rent, emerytur czy zarobków. Przysłowiowy „wdowi grosz” był do tej pory najpewniejszym źródłem wpływów na konto fundacji. Zmienił to jednoprocentowy odpis na rzecz organizacji pożytku publicznego.

 

Anna Jęsiak