WYBRAŁEM SIĘ NA SPACER DO PODMIEJSKIEGO LASU. Pogoda była nie najgorsza, to i spotkałem sporo ludzi. Najbardziej ucieszyłem się z tych stosunkowo młodych, bo okazali się wystarczająco rozsądni, by chociaż na trochę oderwać się od ekranów. Z przerażeniem jednak zauważyłem, że prawie co druga młoda osoba miała jakieś słuchawki w uszach…
Nijak nie mogę pojąć, po co oni wyszli do tego lasu, skoro tam gdzie gra najwspanialsza orkiestra świata, „wtykają” sobie w uszy jakieś zupełnie nienaturalne dźwięki? A przecież to właśnie dźwięki świata przyrody są tak naprawdę wspaniałe, cenne i pouczające.
Chłoń ją każdym zmysłem
Nie istnieją zmysły ważniejsze i mniej ważne dla odbierania Natury. Każdy z nich jest tak samo istotny i dopiero równocześnie odbierane nimi i niezakłócone bodźce dają pełne spektrum otaczającego nas świata. Czy ktokolwiek zobaczył wśród skał świstaka, zanim usłyszał jego chuligański gwizd? Nigdy też nie zoczyłem kozic, nim nie usłyszałem spadających spod ich kopyt drobnych kamieni. Gdybym na pierwszy odgłos szurgotu kamyków nie znieruchomiał natychmiast, nie zobaczyłbym nic i nigdy.
Jeśli więc chcemy tego świata skosztować w pełni – nie odcinajmy się od jego dźwięków. Jeśli ktoś nadal jest innego zdania, proponuję pójść do kina i zatkać sobie uszy słuchawkami z najukochańszą muzyką. Po kilku minutach z pewnością wyrwie on te słuchawki z uszu, bo nic nie zrozumie z samego obrazu. Nawet jeśli ten film będzie z napisami, brak dźwięków uniemożliwi pełną percepcję.
I Ty zostaniesz Indianinem
Pouczające jest też spostrzeżenie znanego współczesnego podróżnika, że ludźmi, którzy najściślej współżyją z otaczającą ich przyrodą, są Indianie amazońscy. Otóż oni każde nowe zjawisko nie tylko oglądają, ale też słuchają jego ewentualnych dźwięków. Oni muszą także wszystkiego dotknąć, powąchać i posmakować – zawsze! I nie jest ważne, czy tą nowością jest magnetofon, kamera filmowa, ołówek czy akurat mydło albo sól. Procedura jest niezmienna – oni słuchają, jaki dźwięk wydaje przesypywany w metalowym pudle cukier czy potrząsana kaseta magnetofonowa, jakby chcieli natychmiast zrobić z każdego przedmiotu instrument muzyczny. Każdy nowy przybysz jest przez nich bardzo uważnie słuchany – choć nie rozumieją jego języka, oglądany – bo ma inny kolor skóry i włosów oraz ma te włosy w niespotykanych u Indian miejscach – także w czasie kąpieli i czynności fizjologicznych, dotykany, oklepywany i poszczypywany na wszelkie możliwe sposoby, wąchany – niekoniecznie na odległość, a bywa że i lizany. Oni używają do poznawania wszystkich zmysłów bez żadnych wyjątków i radzą sobie w skrajnie trudnych warunkach stokroć lepiej niż my – tzw. cywilizowani. Bo oni po prostu otaczający ich świat szanują, ale też pragną sprawdzić i wykorzystać wartość użytkową każdego przedmiotu i zjawiska. I dzięki temu trwają. Przejawy ich kultury są zapewne skrajnie proste, czasem mocno nas żenujące, ale nie prostackie. To wielka różnica! To my zatraciliśmy gdzieś po drodze do szczytów cywilizacji bardzo dużo pierwotnych, prostych umiejętności i głupio giniemy nawet z błahych powodów.
Rzuć ten szmelc
Pozostaje jeszcze jedna, za to równie ważna, a znacznie bardziej związana z samą Naturą kwestia. Spora ilość niebezpieczeństw, zanim nastąpi, ostrzega nas określonymi dźwiękami. Kamień spadający w naszym kierunku z urwiska, nawet jeśli nie ostrzeże nas stukotem, furkocze w powietrzu. Cicho furkocze, ale charakterystycznie i... ostrzega! Mając słuchawki w uszach, dostrzeżemy kamień dopiero, gdy się on od nas boleśnie odbije.
Cisza świergocącego lasu jest tym, czego potrzebuje nasza skołatana codzienną ganianiną dusza. Nie żadne mp-trójki, cd-playery, microdrive’y i inne pokractwa. One tak naprawdę nie leczą naszych stresów. One tylko przesuwają naszą świadomość z codziennego, do zupełnie innego rozdygotania.
Pozwólcie działać Przyrodzie na wasze zmysły jej naturalnym dźwiękiem!
Milcz, prostaku!
Zwróćcie uwagę jak wielu ludzi fotografuje przyrodę, by pochwalić się lub samemu powspominać fajne momenty z urlopu czy wakacji, a nikt – poza wąskim kręgiem zawodowców – nie nagrywa jej dźwięków. Można to robić tymi samymi Microdrivami, z których na biwakach słuchacie dyskotekowych: unc, unc, umpa, esta; unc, unc, umpa, kicha... Ciekawe, że jeśli ktoś wybiera się, powiedzmy na Giewont, to lezie kilka godzin w pocie czoła i posapie oddechu przytrutych miejskimi spalinami płuc – żeby zobaczyć! A mało kto, albo i nikt zgoła, nie wdrapuje się na ten codziennie po tysiąc razy śmierdząco obsikany pagór – żeby posłuchać! Czyżby słuch człowieka cywilizowanego okazał się jakimś gorszym, mniej istotnym zmysłem? Bzdura! Tu musi chodzić o coś zupełnie innego... Mam takie spostrzeżenie... Utrwalając widoki w plenerze, możemy śmiać się, krzyczeć, kląć nawet. Możemy na wiele różnych sposobów zaznaczać swą obecność w danym miejscu, a na fotkach nie będzie tego widać. Natomiast chcąc utrwalać dźwięki przyrody, musimy zachowywać się cicho. Nawet nie oddychać głośno. Jakże więc... pan i władca wszechświata – człowiek – ma siedzieć pokornie i nie wykazywać swej dominacji nad lasem, do którego wszedł? Nad jeziorem, które raczył zaszczycić swą obecnością? Toż to uwłaczające jest... A może po prostu boli nas to, że jednak nie jesteśmy panami wszechświata? No, prawda jest taka, że to nasze „panowanie” nad światem jest mocno wątpliwe…
Jak by ktoś miał w tym względzie jakieś wątpliwości, to zapraszam z kajakiem na rozbujane burzowym wiatrem jezioro albo choćby w małą górską dolinę dudniącą grzmotami nawałnicy. Każdego gieroja ustawia to od razu w odpowiednim dla niego szeregu i to zazwyczaj daleko od czoła kolumny. Może powyższe uwagi nie przekonają wielu, ale ja przynajmniej mam taką własną, dla siebie na szlakach stosowaną metodę rozpoznawania ludzi o wielkim sercu i szlachetnym charakterze, że im ciszej się oni zachowują w plenerze, tym więcej warta jest z nimi znajomość i to wcale nie ze względu na możliwe koneksje.
Zygmunt Skibicki