– Serce boli, gdy się patrzy, jak nasz kraj jest rządzony – mówimy, traktując to określenie jako poetycką przenośnię. Tymczasem jeśli towarzyszy tym słowom rzeczywisty ból serca, to dokonaliśmy właśnie rozpoznania, że cierpimy na dolegliwość zwaną nerwicą serca.
Jest to dziwna choroba, bo choć prawdziwa, sprawia wrażenie urojonej, jako że żadne badania jej nie wykrywają. Naukowo mówi się więc, że: „Nerwica serca jest to zespół objawów klinicznych odczuwanych subiektywnie jako bardzo niekorzystne i niepokojące, występujące na podłożu dysharmonii w regulacji neurohormonalnej czynności serca, jako wyraz zachwiania równowagi procesów pobudzenia i hamowania w układzie nerwowym w ogólności, a szczególnie w odniesieniu do czynności serca”. Jasne, prawda?
Wielu ludzi cierpi na tę chorobę i czuje się nieswojo, słysząc, że ich serce jest zdrowe. Mają kłujące bóle serca, połączone z dławieniem w gardle, drętwieniem i ziębnięciem rąk, a lekarz twierdzi, że nic im nie jest? I jeśli następny lekarz stwierdzi to samo, wątpią w umiejętności całej służby zdrowia. Objawów tych sobie nie wymyślili, ból w klatce piersiowej jest autentyczny, silny i długotrwały, podobnie jak towarzyszący mu dokuczliwy lęk. Czują więc, że są chorzy, a lekarze co? – nie umieją tego zobaczyć? Problem w tym, że nerwica serca jest chorobą duszy, toteż laboratoryjnie stwierdzić ją trudno. Stanowi jaskrawy dowód współzależności psychiki i ciała (psyche to po grecku dusza, duch), przenoszenia się cierpień psychiki na ciało.
Profesor Jerzy Aleksandrowicz opisał taki przypadek:
Trzydziestoletnia samotna kobieta zaczęła poszukiwać pomocy medycznej z powodu powtarzającego się niemal codziennie bólu w okolicy serca, promieniującego w kierunku lewej ręki. Ból pojawił się po raz pierwszy w czasie urlopu spędzanego nad morzem, w towarzystwie przyjaciółki i jej męża. Często rezygnowała z towarzyszenia im, źle się czuła gdy wychodzili gdzieś w trójkę, nie chciała też zgodzić się na żadną wakacyjną znajomość. Po powrocie do domu ograniczyła kontakty z przyjaciółką – „nie mogła patrzeć na to, jak im dobrze z sobą”.
Badania przedmiotowe nie wykazały żadnych zaburzeń krążenia, poza jednym z badań EKG w którym stwierdzono zaburzenia rytmu i nieznaczne bioelektryczne cechy niedotlenienia mięśnia sercowego. Na to jedno właśnie badanie przyszła w towarzystwie przyjaciółki.
Nerwica serca, zwana także nerwicą narządową lub wegetatywną, ma więc podłoże egzystencjalne, biorące się z lęku, że omija nas coś ważnego, stanowiącego sens życia, związane z poczuciem odrzucenia. Jednym z najgłębiej stresujących doznań jest utrata pracy. Może wywołać objawy sugerujące chorobę wieńcową, a nawet zawał. Brak podstaw do stwierdzenia zaburzenia czynności serca w wyniku badania przedmiotowego nie oznacza jednak czysto subiektywnego charakteru doznania bólowego. Najprawdopodobniej jest ono spowodowane krótkotrwałymi zmianami czynnościowymi, np. kilkusekundowym skurczem naczyń wieńcowych lub zaburzeniem rytmu pracy serca, nie dającym się uchwycić w toku badania, chyba że w szczególnych okolicznościach. Nawet takie okazjonalne stwierdzenie jakichś zakłóceń funkcji narządu w badaniach przedmiotowych nie upoważnia jednak do rozpoznania choroby somatycznej – pisze Aleksandrowicz.
No to jak taką chorobę leczyć? Lekarze ogólni, a oni mają z nią najczęściej do czynienia, wiedzą, że radzenie pacjentom, aby zastanowili się nad swym życiem i rozpoczęli psychoterapię jest bezcelowe. Pacjent odpowiada, że gdyby miał tego typu problemy, poszedłby do psychiatry lub psychologa, chodzi mu tylko o jakiś lek na serce, bo to ono jest chore, a nie głowa. Lekarz przepisuje więc środki uspokajające lub tzw. krople nasercowe i to na jakiś czas pomaga. Być może dlatego, że cierpiący człowiek znalazł zrozumienie dla swojej dolegliwości, przeważnie także zwiększoną uwagę swojej rodziny.
Nie zmienia to faktu, że jest to choroba i trzeba ją leczyć, bo może przerodzić się w chorobę organiczną. Nic tak wyraźnie jak nerwica serca nie pokazuje nam, że czas dokonać zmian w swoim życiu i z tego punktu widzenia można ją uznać za dobroczynną. Bytem rządzi jakieś nieznane prawo psychologiczne, które człowieka spycha z bezdroża na tor lepszego, szlachetniejszego życia. Myśl refleksyjna, zrodzona w samotności, jakże często staje się punktem zwrotnym w życiu. Trzeba odrzucić od siebie wszelkie zgryzoty, urazy, chęć odwetu za doznane krzywdy, skupić się i trwać biernie – pisze Czesław Klimuszko.
Rzecz jednak w tym, że w taką przyczynę swojej choroby nie potrafimy uwierzyć. Owszem, zgadzamy się, że bratowa wyszukuje choroby, aby choć w ten sposób zwrócić uwagę swego męża egoisty, a sąsiadka emerytka lata do lekarzy, bo przynajmniej ma zajęcie, sądzimy jednak, że one chorobę udają, natomiast my cierpimy naprawdę. Doskonale rozumiemy, że stres może wywołać chorobę, ale trudno nam to przełożyć na własne życie. A jeśli nawet próbujemy szukać w sobie przyczyny, która wywołała nerwicę serca, dzieje się tak, jak z Kubusiem Puchatkiem: im bardziej staramy się zobaczyć, tym bardziej niczego nie widzimy. Dlatego psychologowie radzą, abyśmy w ludziach cierpiących na tę samą chorobę widzieli swoje lustro, pomoże nam to zrozumieć przyczynę, dla której nasze serce tłucze się z lęku.
W podręcznikach medycznych czytamy:
Nerwica wegetatywna, nerwica narządowa – termin używany nie przez psychiatrów, lecz przez lekarzy ogólnych i internistów – oznacza zespół objawów wegetatywnych, takich jak: nadmierne pocenie się, kołatanie serca, objawy żołądkowo-jelitowe, czerwienienie się, drżenie rąk, nagłe stany osłabienia czy omdleń, które nie znajdują uzasadnienia w stanie somatycznym.
Leczenie powinno być tu kompleksowe i obejmować psychoterapię, terapię rodzinną, oraz leczenie farmakologiczne. Nie ma leku (grupy leków), które stanowią standard leczenia bólu psychogennego. Dodatkowo pacjenci domagają się odrębnego leku na każdą odrębną dolegliwość. Wybierając więc lek do terapii bólu psychogennego należy raczej kierować się współistniejącym zaburzeniem psychicznym (zwykle depresyjnym).
Irena Janas