Szczupła sylwetka staje się modna, coraz więcej jest rozmaitych akcji promujących odchudzanie. A mimo to – jak twierdzą lekarze i specjaliści od żywienia – problem wciąż jest u nas niedoceniany. Tę opinię podziela też zajmująca się leczeniem nadwagi dr med. Magdalena Skwarek, lekarz, dyplomowany dietetyk i specjalista diagnostyki laboratoryjnej.
Do jej gabinetu trafiają przede wszystkim osoby, które chcą obniżyć wagę dla poprawy samopoczucia i swego wizerunku w środowisku. Boleśnie odczuwają fakt, iż tusza narzuca pewien stereotyp oceny człowieka jako gnuśnego i niechlujnego, co utrudnia życie zawodowe i towarzyskie. Rzadziej w gabinecie zjawiają się też pacjenci przestraszeni nadwagą i jej zdrowotnymi następstwami, ludzie po przebytych zawałach, diabetycy, nadciśnieniowcy.
Już starożytni
– Gdyby do nadwagi i jej leczenia przywiązywano należyte znaczenie – mówi dr Skwarek – to w każdym wielkim mieście winno działać kilkadziesiąt specjalistycznych gabinetów leczenia otyłości czynnych przez wszystkie dni tygodnia. Z badań przeprowadzonych 8 lat temu na grupie Polaków w wieku 20–74 lata wynika, że nadwaga lub otyłość dotyczy 70 proc. dorosłych. W świetle późniejszych o rok badań Akademii Medycznej w Gdańsku wskaźnik ten jest nieco niższy: 48 proc. kobiet i 53 proc. mężczyzn. Ale i tak za wysoki! – twierdzi pani doktor. Rozwiewa też mit jakoby nadwaga była znakiem ostatnich lat. – Zjawisko ujawniło się na dużą skalę już 100–150 lat temu wraz z przemysłową produkcją białej mąki i rafinowanego cukru. Teraz narasta wraz z coraz większą dostępnością jedzenia. Ale nie było obce i starożytnym Grekom, którzy leczyli otyłość środkami podnoszącymi temperaturę ciała.
Dieta i radość życia
Nam odchudzanie kojarzy się z restrykcyjnymi dietami i pasmem wyrzeczeń. To – zdaniem dr Magdaleny Skwarek – jest złe. Diety oparte na wyłączeniu całych grup żywnościowych wywołują bunt. Czasem rodzi on kapitulację i odrzucenie diety, częściej natomiast powoduje efekt jo-jo, czyli powrót do dawnej wagi (i to z nawiązką) wkrótce po zakończeniu diety. Z taką dietą – mówi pani doktor – jest jak ze sprężynką. Im mocniej ją rozciągniemy, tym bardziej się odegnie. Im bardziej restrykcyjna dieta, tym pewniejszy efekt jo-jo. Odchudzanie bazujące na wykluczeniu można też porównać do zanurzenia głowy w wodzie bez możliwości oddechu. Długo się nie wytrzyma. Dietetyczne zakazy zabijające radość życia są źródłem frustracji i walki z samym sobą. Kiedy reżim się kończy, odbijamy sobie ten dyskomfort i folgujemy podniebieniu. A to szybko się mści. Dlatego proponuję swoim pacjentom nie akcję odchudzania z drakońskimi ograniczeniami, lecz trwałą zmianę stylu życia, łagodne otwarcie się na inny niż do tej pory sposób odżywiania. I nie tylko.
Bez golonki, a do syta
Im większa jest nadwaga, tym – jak się okazuje – więcej jest niepożądanych zwyczajów w każdej ze sfer. Zawsze jednak któraś jest „najbardziej winna” tuszy. Od tego zwyczaju zaczyna się też terapię, przechodząc sukcesywnie do kolejnych.
– Nacisk kładę na to, aby złe nawyki zastąpić nowymi i tak je utrwalić, by złożyły się na nowy, pod każdym względem zdrowszy tryb życia. Jeśli tak się stanie, to efektu jo-jo obawiać się nie trzeba – mówi dr Skwarek.
Rozmowa z pacjentem pozwala ustalić, gdzie tkwią przyczyny jego kłopotów z wagą. Proponowana mu dieta, najpierw wprowadzająca, a potem już szczegółowa, z siedmioma zestawami dań na dwa tygodnie jest zbilansowana i zindywidualizowana, dostosowana do jego trybu życia. Uwzględnia też jego kulinarne upodobania, tzn. nie zmusza do jedzenia szpinaku kogoś, kto go nie lubi i nie pozbawia całkowicie dań mącznych kogoś, kto bez makaronu czy klusek nie wyobraża sobie życia. Odchudzający jadłospis przewiduje pięć, ewentualnie cztery posiłki dziennie. Są łatwe do przygotowania i nie wymagają wiele czasu. Nie więcej niż przeciętnie czeka się na dostawę pizzy zamawianej z... braku czasu na gotowanie – żartuje dr Skwarek. Ich wartość energetyczna wynosi 1200–1500 kilokalorii. Są urozmaicone i tak skomponowane, że pacjenci mają wrażenie, jakby jedli więcej niż poprzednio. Choć nie ma tam golonki z piwem czy panierowanego schaboszczaka, to nie narzekają na głód, raczej dziwią się sytości.
Jak się nie dać tuszy?
Co robić, aby nie dopuścić do otyłości?
Doktor Magdalena Skwarek radzi, aby myśleć o tym, co i kiedy się je. Popełniamy wiele błędów. Rezygnujemy ze śniadań. Zjadamy w pośpiechu i dość przypadkowo, pochłaniając to, co znajdzie się w zasięgu ręki. „Zajadamy” stres. Jemy też zbyt rzadko, na przykład tylko dwa razy dziennie, wieczorem nadrabiając całodniowe zaległości. To wydatnie zwalnia metabolizm, powoduje magazynowanie energii. Nasz organizm przestawia się na tryb oszczędzania, co sprawia, że gdy sobie wreszcie podjemy, tyjemy szybciej niż ktoś, kto posila się regularnie. Regularność to wielka cnota w trosce o właściwą wagę. Czasem bowiem o tyciu decyduje jedynie inne rozłożenie w czasie przyjmowanych substancji odżywczych. Głodzenie się, wbrew obiegowym opiniom, wcale nie sprzyja chudnięciu, bo oznacza stres, który wyzwala kortyzol (hormon stresu przewlekłego) hamujący przemianę tłuszczu. Zapominanie o posiłku, „przeczekiwanie” głodu jest więc zgubne.
Jeść powinniśmy wówczas, gdy czujemy głód, powoli i drobnymi kęsami, ze świadomością, że sytość poczujemy dopiero po 20 minutach.
I wreszcie – ruch. Nie doceniamy ruchu codziennego, po czym porywamy się na forsowne ćwiczenia, np. na siłowni, dziwiąc się, że nie chudniemy. A tymczasem nadmierna lub źle rozplanowana aktywność fizyczna może skutkować nadwagą, podobnie jak brak aktywności. Tego typu ćwiczenia są dobre dla sportowców. My natomiast powinniśmy odrzucić wygodnictwo w powszednich sytuacjach i zwyczajnie ruszyć się z miejsca. To zapewni przynajmniej minimum aktywności. W biurze i w domu lepiej korzystać ze schodów zamiast windy, podejść, a nie podjechać do sklepu. Zamiast w pracy dzwonić czy nadawać wiadomość przez internet do sąsiedniego pokoju – wstać i po prostu tam pójść. Nawet w domowych pieleszach nie brakuje okazji, by podnieść się z fotela. Wystarczy choćby odłożyć pilota od telewizora, a już trzeba będzie wstać i zrobić parę kroków, aby na przykład zmienić kanał.
Anna Jęsiak