Coraz więcej Polaków jeździ po świecie. Jeżdżą coraz częściej i coraz dalej. Coraz większe jest więc prawdopodobieństwo, że z dalekich wojaży, oprócz tych chcianych, turyści przywiozą także niechciane pamiątki. Pamiątki kłopotliwe. Egzotyczne, tropikalne choroby.
– Wiedza Polaków o grożących im w dalekich podróżach chorobach jest coraz większa – mówi dr Leszek Nahorski, specjalista medycyny morskiej i tropikalnej. – Osoby, które wyjeżdżają w tropik, coraz skuteczniej umieją chronić się przed wieloma zagrożeniami. Powszechnie już wiadomo, że należy wystrzegać się nieprzegotowanej wody oraz wszystkich owoców mających bezpośredni kontakt z ziemią – wszelkiej surowej zieleniny. To dlatego coraz rzadziej przywozimy amebę, która jeszcze nie tak dawno była postrachem wszystkich globtroterów.
Jak wynika ze statystyk, wśród chorób przywożonych ze świata dominują dolegliwości jelitowo-żołądkowe, często o dość niespecyficznej postaci. Na szczęście kłopoty tego typu zwykle szybko mijają. Gorączka wygasa po podaniu standardowych medykamentów, leczenie jest krótkie, rzadko kiedy chory musi trafić do szpitala.
– Spadek zachorowań na amebozę jest bardzo pocieszający – kontynuuje doktor Nahorski. – Pod względem administracyjnym leczenie chorób tropikalnych jest bowiem w tej chwili dość skomplikowane. Kasy chorych nie zwracają całkowitych kosztów badań diagnostycznych, jakie ponosimy, przez co takie oddziały szpitalne, jak mój, stale „produkują” długi. Filozofia kas chorych jest następująca: jeśli chory jest w stanie sfinansować sobie dalekie wojaże, powinien też móc zapłacić za ewentualne leczenie po powrocie. Wydaje mi się, że nie jest to podejście najszczęśliwsze. Moim zdaniem trzeba szukać innych rozwiązań.
Nadal bardzo groźną chorobą pozostaje malaria. Rocznie odnotowuje się kilkanaście przypadków. Średnio co dwa lata zdarza się zejście śmiertelne w wyniku tej choroby. Profilaktyka nie do końca jest skuteczna. Komary, będące rozsadnikami zarodźca malarii, bardzo szybko uodparniają się na nowoczesne leki antymalaryczne. W skali świata dokonuje się powrót do klasycznej chininy.
– Niezbyt dobre jest także to, iż biura podróży często minimalizują ryzyko ewentualnego zachorowania – ubolewa doktor Nahorski. – Chodzi o to, by nie zrazić klienta, który chce wypocząć, a nie myśleć o chorobie czy zagrożeniu. Przez to – tam gdzie szczepienia nie są obowiązkowe, lecz jedynie fakultatywne – turyści bardzo często rezygnują ze szczepień zalecanych przez Światową Organizację Zdrowia. Tymczasem prawda jest taka, że dość często naszymi pacjentami są piloci i pracownicy najrozmaitszych biur podróży.
Jak do tej pory w Polsce nie mieliśmy przypadku gorączki krwotocznej. Ebola do nas nie dotarła. Na szczęście. Bo jak się okazuje – nie do końca jesteśmy jeszcze przygotowani do leczenia tak ciężkich chorób, nie przez brak leków, lecz przez nieprzystosowanie oddziałów szpitalnych do opieki nad chorymi z tego typu zakażeniem. Gorączka krwotoczna jest bowiem niezwykle zaraźliwa, ponadto w bardzo wysokim procencie śmiertelna. Do tej pory tylko w jednym przypadku zaistniało podejrzenie gorączki krwotocznej. Pacjent zmarł. Sekcja nie potwierdziła jednak tego podejrzenia.
– Coraz częściej Polacy wracają z tropiku z leiszmaniozą, dengą, gorączką tyfoidalną, schistomatozą i bilharcjozą – mówi dr Nahorski. – Jeszcze do niedawna tego typu choroby były w Polsce w ogóle nieznane. Leczenie każdej z nich jest bardzo kosztowne i czasochłonne. Stosuje się prawie wyłącznie leki z importu. Szpital, by je sprowadzić docelowo, potrzebuje co najmniej dziesięciu dni, co – jak się łatwo domyślać – dla wielu chorych jest zbyt długim czasem oczekiwania. Choroby tropikalne charakteryzują się bowiem tym, że rozwijają się bardzo szybko i równie szybko mogą prowadzić do zgonu. Dlatego tworzymy międzyszpitalną rezerwę leków na choroby tropikalne, tak by interwencja mogła nastąpić jak najszybciej. Potem, po nadejściu leków zamówionych w imporcie docelowym, na powrót uzupełniamy rezerwę. Dzięki temu na poły formalnemu wybiegowi udało nam się uratować bardzo wielu pacjentów.
Z medycznego punktu widzenia najgorsze są zagraniczne wyjazdy typu last minute. Wtedy w ogóle nie ma szans, by się zaszczepić, czasu nie wystarcza nawet na to, by o szczepieniu pomyśleć! Turyści po raz pierwszy wyruszający do ciepłych krajów często nie mają pojęcia, jak się powinni ubrać, nie mówiąc już o tym, by zaznajomić się z podstawowymi wymaganiami higienicznymi. W takiej sytuacji o zachorowanie najłatwiej, a szansa, że urlop przerodzi się w zdrowotny koszmar, jest największa.
– Częstym błędem popełnianym w czasie egzotycznych podróży – kontynuuje dr Nahorski – jest niedopasowanie stroju do okoliczności. Na przykład chodzenie po plaży boso może skończyć się zarażeniem larwą skórną, wędrującą potem po całym organizmie. Przypadkowo nadepnięty wąż czy skorpion, a nawet większy owad przenoszący chorobę tropikalną może ukąsić przez podeszwę zbyt delikatnego obuwia. Szczególnie ważne jest także odpowiednie zabezpieczenie przed upałem. O tym, że należy używać kremów z odpowiednim filtrem przeciwsłonecznym, chyba nie trzeba tu wspominać.
W wielu krajach Azji, Afryki i Ameryki Południowej nadal jest duże prawdopodobieństwo zakażenia cholerą i durem brzusznym. Na obszarach gęsto zalesionych wciąż występuje żółta febra, przed którą trzeba obowiązkowo się zaszczepić, a prawie wszędzie w tropiku czekają na nas wirusy zapalenia wątroby typu A i B. Między innymi dlatego ważne może okazać się szczepienie przeciwko popularnej żółtaczce. Jeśli ktoś kiedyś był już przeciwko niej szczepiony, nie należy zapominać o konieczności odnowienia szczepienia – o tzw. szczepieniu przypominającym. Bez niego poprzednie szczepienie nie daje wystarczającej ochrony.
– Cieszy, że instytucje, które większe grupy pracowników wysyłają do tropiku, coraz częściej zwracają się do nas z prośbami o pogadanki – mówi dr Leszek Nahorski. – To bardzo chwalebny zwyczaj godny rozpropagowania. W czasie tego rodzaju spotkań staramy się szerzyć zasady higieny sanitarnej, a także omawiać możliwości zabezpieczenia się przed pasożytami. Osobom wyjeżdżającym do pracy w krajach tropikalnych proponujemy zwykle szerszy wachlarz szczepień niż turystom. Uczulamy je także na zagrożenia zdrowotne, które mogą wystąpić w dłuższym okresie. Myślę, że z czasem powinny też pojawić się możliwości automatycznego „doubezpieczenia zdrowotnego” dla osób wyjeżdżających do tzw. ciepłych krajów. Dodatkowo ubezpieczony pacjent miałby po powrocie z tych krajów prawo do bezpłatnej opieki zdrowotnej także w zakresie diagnostyki i leczenia przywiezionych chorób tropikalnych. Placówkom takim jak ta, którą ja kieruję, bardzo ułatwiłoby to żywot i uwolniłoby nas od wielu niepotrzebnych trosk finansowych.
Z dr Leszkiem Nahorskim rozmawiał Roman Warszewski