Z prof. dr hab. med. Krystyną Czechowicz-Janicką rozmawia Aleksandra Zdrojewska.

 

– Wiemy, że jaskra niszczy wzrok...

– To choroba, która poprzez postępującą neuropatię doprowadza do całkowitego zniszczenia nerwu wzrokowego, a w konsekwencji – do ślepoty. Choruje na nią ponad 67 milionów ludzi na całym świecie, z czego 7 mln jest całkowicie niewidomych. Do tej pory nauka nie odpowiedziała na pytanie, jakie są przyczyny jaskry, ale wiemy, że są przynajmniej dwa powody sprzyjające zanikowi nerwu wzrokowego: powód mechaniczny oraz naczyniowy.

Ciecz wodnista, która w zdrowym oku opuszcza gałkę oczną w tzw. kącie przesączania, w zaatakowanym przez jaskrę oku znajduje przeszkodę i wtedy gromadzi się wewnątrz gałki. Wówczas wzrasta ciśnienie śródgałkowe, które doprowadza do mechanicznego ucisku na włókna nerwowe. W konsekwencji dochodzi do zaniku nerwu wzrokowego i utraty widzenia.

Do obumarcia nerwu dochodzi też wtedy, gdy naczynia krwionośne w oku są w stanie ciągłego skurczu lub są wąskie z powodu np. zmian miażdżycowych, bo wtedy nie są w stanie doprowadzić odpowiedniej ilości krwi do nerwu wzrokowego. W takiej sytuacji też dochodzi do zaniku nerwu, ale bez podwyższenia ciśnienia w oku.

Tyle wiedzy ogólnej. Jaskra jest chorobą znaną od dziesiątek lat, ma trzydzieści kilka postaci. Do tej pory najbardziej znana z nich była jaskra o tzw. wąskim kącie przesączania – bardzo bolesna, w krótkim czasie doprowadzająca do ślepoty. Stosunkowo niedawno, bo dopiero ok. 20 lat temu zdiagnozowano jaskrę o tzw. szerokim kącie przesączania. Kąt przesączania, jak już mówiłam, dotyczy cieczy wodnistej, która w zdrowym oku znajduje naturalne ujście, a w oku dotkniętym jaskrą znajduje sobie nienaturalne szczeliny odpływów. Jaskra o szerokim kącie przesączania może trwać latami, a nawet dziesiątkami lat, nie powodując żadnych objawów.

 

– Zupełnie żadnych?

– Niezauważalne. Stopniowo chory z taką jaskrą zaczyna tracić pole widzenia, ale następuje to bardzo, bardzo powoli, tak więc wzrok przystosowuje się tak doskonale, że nawet, kiedy chory widzi już tylko lunetowo – czyli obejmuje wzrokiem tylko małe powierzchnie – to dalej tego realnie nie dostrzega. Miałam wielu pacjentów, którzy trafili do mnie z zupełnie innych przyczyn – np. aby sobie dobrać okulary lub z zapaleniem spojówek. Dopiero po zbadaniu dna oka okazywało się, że mamy do czynienia z jaskrą, nierzadko w ostatecznej już postaci, gdzie nerw wzrokowy był tak uszkodzony, że nic się już nie dało zrobić. Ciągle w pamięci mam pewną dziennikarkę, zajmującą się – tak! – tematami medycznymi, która trafiła do mnie, gdyż kilka razy zdarzyło się jej mieć stłuczki podczas jazdy samochodem, chociaż była świetnym kierowcą. A jednak okazało się, że czegoś z boku nie zauważyła i kolizja gotowa. Kiedy ją zbadałam, okazało się, że jedno oko jest już ślepe, a drugim widzi tylko szczątkowo – ale ona tego nie dostrzegła, tak bardzo jej wzrok przystosowywał się do sytuacji. Trafiła do mnie w ostatecznym stadium jaskry, ślepła z dnia na dzień. Popełniła samobójstwo. To najsmutniejszy przypadek w mojej praktyce lekarskiej.

 

– Skąd się ta choroba bierze, na pewno są jakieś hipotezy?

– Niestety, nie ma odpowiedzi na to pytanie. Prawdopodobnie jest to choroba cywilizacyjna, narastająca w zastraszającym tempie. U nas w Polsce prawdopodobnie jaskrę z szerokim kątem przesączania, a więc taką, która przez wiele lat nie daje objawów, ma około 800 tys. ludzi, z tego leczy się co dziesiąty człowiek. To jest problem społeczny.

 

– Ale skąd wiadomo, że ok. 800 tysięcy ludzi w Polsce choruje na jaskrę, skoro większość z nich o tym nie wie?

– W 1995 roku wybierałam się na kongres w Mediolanie, w całości poświęcony problemom jaskrowym. Miałam zdać relację, jak wygląda u nas leczenie jaskry. Wraz z konsultantami wojewódzkimi, a także – krajowym, wykonaliśmy wówczas tzw. badania przesiewowe, z których wynikało, że problem dotyczy 3,5, a nawet 4 procent populacji, co daje około 800 tysięcy pacjentów w Polsce. 85 procent z nich cierpi na bezbolesną jaskrę z szerokim kątem przesączania cieczy wodnistej, bo jest to jaskra charakterystyczna dla naszej rasy. 15 procent ma objawy znanej nam już wcześniej jaskry z wąskim kątem przesączania – ale te osoby cierpią na takie bóle oczu i głowy, że nie trzeba ich zachęcać, by sami zgłaszali się do okulisty. Bóle są tak silne, że często towarzyszą im wymioty, tacy chorzy trafiają czasem na oddziały neurologiczne z podejrzeniem wylewu podpajęczynówkowego, a dopiero potem jest rozpoznana – albo i nie – jaskra.

Reklama

 

– Czy jaskry można nie rozpoznać?

– Niestety, przez wiele lat u nas w Polsce jaskra bezobjawowa nie była właściwie rozpoznawana. Stąd obecnie te masowe pozornie nagłe wykrycia tej choroby. Wykrycia są nagłe, ale proces chorobowy postępował wiele, wiele lat, niezauważalnie, cicho i podstępnie. Lekarze okuliści całymi latami badali pod kątem jaskry przede wszystkim ciśnienie w oku. Jeśli było wysokie, okulista rozpoznawał jaskrę. W pewnym momencie jaskra stała się nawet synonimem podwyższonego ciśnienia w oku. To pomylenie pojęć, bo wcale nie musi tak być. Znam bardzo wiele przypadków, w których jaskra nie powodowała wysokiego ciśnienia w oku. Ilu chorych z prawidłowym ciśnieniem w gałce ocznej przez lata było spokojnych, że wszystko jest w porządku? Tymczasem choroba rozwijała się podstępnie, niszcząc nerw wzrokowy.

 

– Jak więc zdiagnozować jaskrę, skoro to nie podwyższone ciśnienie w oku jest jej decydującym objawem?

– Przede wszystkim należy zbadać dno oka. Jeśli rozwija się jaskra, na dnie oka będzie charakterystyczne zagłębienie, które ciecz wodnista wyżłobiła sobie do odpływu. Dopiero niedawno wynaleziono specjalistyczne urządzenie, tzw. gonioskop, który pomaga trafnie zdiagnozować jaskrę bezobjawową, czyli tę z szerokim kątem przesączania. Kiedy przychodzi do mnie chory, u którego mogę podejrzewać jaskrę – a podejrzewam ją u każdego pacjenta, to takie skrzywienie zawodowe – przede wszystkim pytam, czy w rodzinie była jaskra. To najwyższy stopień ryzyka, bo jaskrę się dziedziczy. Drugi element ryzyka – to dojrzały wiek, czyli ok. 40 lat, bo w tym czasie choroba zaczyna siać największe spustoszenie, trzeci – niskie ciśnienie ogólne, czwarty – zaburzenia gospodarki tłuszczowej. Inne czynniki, które zwiększają prawdopodobieństwo wystąpienia choroby, to życie w permanentnym stresie, który powoduje przecież skurcz naczyń, także tych niezwykle ważnych w oku. To częste migreny, stale zimne ręce i stopy, co wskazuje na nieprawidłowe krążenie, a także – krótkowidztwo. Również podwyższony poziom cukru we krwi oraz cierpienie na jakąkolwiek chorobę naczyniową zwiększa ryzyko zachorowania na jaskrę.

 

– W jakiej grupie wiekowej ma pani profesor najwięcej pacjentów z jaskrą?

– Wielu w każdej. Mam dzieci, młodzież szkolną, młode kobiety, zestresowanych młodych mężczyzn goniących za sukcesem i pieniędzmi, mam ludzi po czterdziestce, którzy zaczęli odczuwać jakiś dyskomfort w oku, mam też wreszcie ludzi starszych, u których choroba jest już zwykle bardzo zaawansowana i niewiele można im pomóc, najwyżej, w najlepszym przypadku – odsunąć ślepotę na kilka lat.

Pamiętajmy, że lekarz okulista, który zdiagnozuje jaskrę, może pomóc tylko we wczesnym okresie choroby. Później jesteśmy już praktycznie bezradni. W początkowym stadium jaskrę można jeszcze zatrzymać, przerwać, ale nie uleczyć. W późniejszym możemy jedynie opóźnić ślepotę – o rok, pięć czy siedem lat, to zależy od stopnia zaawansowania.

– Jak się leczy jaskrę?

– Różnymi środkami farmaceutycznymi. W niektórych sytuacjach wymagane są zabiegi laserowe lub operacje chirurgiczne. Ja w początkowym okresie choroby często proponuję operację. W ten sposób mogę zatrzymać proces degradacji nerwu wzrokowego na wiele lat. Od kilku lat jest też na rynku świetny lek z rodziny prostaglandyn, który – powiem to upraszczając nieco sprawę – ma efekt podobny do operacyjnego. Niestety, skutkuje tylko u 75 procent chorych i na dodatek jest bardzo drogi, a trzeba go stosować stale. Lek ten nie jest refundowany. Od wielu miesięcy walczę więc w Ministerstwie Zdrowia, by był refundowany. Bo wielu pacjentów z jaskrą nie stać na wykupienie tego leku, co powoduje, że rezygnują z leczenia. Więc alarmuję: Polska ślepnie.

Wcześniej, kilka lat temu stworzyłam program profilaktyki jaskry. W porozumieniu z Ministerstwem Zdrowia wydaliśmy kilka publikacji w czarnych okładkach z krzyczącymi tytułami: Nie bądź ślepy na fakty! Hasło: „Polsko, nie ślepnij!” pojawiło się na billboardach w całym kraju. Dzięki tej akcji zgłasza się teraz do okulistów o wiele więcej osób, choćby po to, by się przebadać. Wciąż jeszcze jest ich zbyt mało! Teraz leczonych jest 7 na 10 chorych pacjentów.

 

– A jak się chronić przed jaskrą?

Jedyną skuteczną metodą jest regularne badanie wzroku. Badanie jest szybkie, bezbolesne i bezpłatne. Raz w roku każdy z nas, a szczególnie, jeśli należy do tzw. grupy ryzyka – czyli ma jaskrę w rodzinie, jest krótkowidzem, ma niskie ciśnienie, zaburzenia krążenia, miażdżycę, skłonność do migren, prześladują go długotrwałe stresy – powinien zrobić badanie dna oka. Leczony i latami monitorowany pacjent może nigdy nie odczuć, że był zagrożony jaskrą.

Dość często zdarza się, że chory na jaskrę odczuwa dyskomfort z powodu nawracających schorzeń – np. zespołu suchego oka czy zapalenia spojówek, albo wylewów w oku. Prawdziwa przyczyna tkwi jednak o wiele głębiej. Oko nie boli, widzi dobrze – tak się choremu wydaje – ale wciąż się z nim coś dzieje. Oko samo prosi, żeby je zbadać.

Dodajmy tu, że cały czas trwa kampania informacyjna na temat wczesnej diagnostyki i zwiększania efektywności leczenia jaskry. Broni się też interesów chorych i dba o współpracę z organami administracji w zakresie profilaktyki.

 

– Dziękuję za rozmowę.