Miałem trudne dzieciństwo” – te słowa brzmią jak wyświechtany slogan, który budzi odruchową reakcję: „No i co z tego?”. Pierwsze nasze skojarzenie to obraz roszczeniowego i nieodpowiedzialnego młodego człowieka, który za własne życiowe niepowodzenia wini rodziców, którzy mu czegoś nie dali, gdy był mały, i w związku z tym oczekuje „rozgrzeszenia” z własnej nieodpowiedzialności. Nie o to chodzi.
Badanie własnego dzieciństwa nie ma na celu szukania winnych (historyczny już tytuł książki Suzan Foward „Toksyczni rodzice”). Ma na celu udzielenie pomocy samemu sobie, rozdzielenie w sobie części dziecięcej i części dorosłej, a w końcu – naukę opieki nad sobą.
Dzieciństwo nie pozostaje bez wpływu na nasze życie. Oczywiście możemy się z tego śmiać, opowiadając kawały o psychoanalitykach i cytując klasyczną teorię Freuda, ale jest naukowo udowodnione, że to właśnie w dzieciństwie powstają podświadome schematy (sposoby reagowania), które powielamy w naszym dorosłym życiu. Można śmiało powiedzieć, że jesteśmy przez te schematy sterowani, jeśli nie zdamy sobie sprawy z ich istnienia, nie nauczymy się ich rozpoznawać i nie wybierzemy świadomie i „po dorosłemu” innego sposobu zachowania.
Są osoby, które rzeczywiście miały trudne dzieciństwo, bo wychowywały się w rodzinie z problemem alkoholowym. Alkoholizm to choroba, która „rozlewa się na najbliższych osoby uzależnionej”, powodując określone sposoby przystosowania. Taka rodzina nie zaspakaja potrzeb poszczególnych członków, ale jest nastawiona na utrzymanie systemu (czyli rodziny jako całości) za wszelką cenę. Jej członkowie są „zmuszani” przez pozostałych do odgrywania przypisanych im ról. Jest zakłamana – nie można mówić głośno i wprost o problemach, ponieważ ma swój sekret, który ukrywa przed światem. W takiej rodzinie brakuje wymiany, wzajemności między poszczególnymi członkami („ja tobie, ty mnie”), jest niesprawiedliwy podział dóbr i obowiązków, co prowadzi do pretensji i urazów. Nie można w niej mówić, ufać, czuć ani zmieniać.
Dzieci w takiej rodzinie doznają krzywdy i poczucia braku. Są zbyt małe, bezradne i zależne od rodziców, by móc się samemu ochronić. Dzieje się niesprawiedliwość, bo przecież małe dziecko powinno dostać od rodziców wszystko, co najlepsze – poczucie bezpieczeństwa, miłość, czas i uwagę. A tymczasem doświadcza krzywdy (nierzadko przemocy psychicznej i fizycznej) oraz braku (uwagi, obecności, zainteresowania, bycia ważnym).
Syndrom Dorosłych Dzieci Alkoholików (DDA) to zespół problemów i zaburzeń wynikających z destrukcyjnych schematów osobistych powstałych w rodzinie alkoholowej, które utrudniają potem kontakt z teraźniejszością i powodują zamknięcie się w przeszłości. Przeżywanie i interpretowanie aktualnych wydarzeń i relacji odbywa się przez pryzmat dzieciństwa.
Dorosłe Dzieci Alkoholików są „zamknięte w pokoju dziecinnym”, jak mówi profesor Zofia Sobolewska. W dzieciństwie często musieli być dorośli, a w życiu dorosłym chcą być dziećmi, którymi wcześniej nie mogli być. Często traktują siebie tak samo źle i surowo, jak byli traktowani przez własnych rodziców. Wchodzą w dorosłe życie pełni niezaspokojonych dziecięcych potrzeb i roszczeń. Rozpaczliwie próbują uzyskać od swoich aktualnych bliskich (małżonków, przyjaciół) opiekę i wypełnienie pustki. Można śmiało powiedzieć, że w przyjaciołach i partnerach szukają matki i ojca, co nieuchronnie niesie ryzyko porzucenia czy zdrady, bo tej rodzicielskiej roli nikt nie udźwignie. Mąż jest tylko mężem, a przyjaciel przyjacielem – mają oni prawo oczekiwać dojrzałości, partnerstwa, równości, a nie tego, że będą podświadomie zmuszani do przyjmowania roli opiekuna.
Dlatego właśnie dobrze pozwolić sobie na „porządne” przeżycie poczucia krzywdy lub braku, na przykład w czasie psychoterapii. Wracanie do dzieciństwa służy ponownemu i głębokiemu przeżyciu doświadczeń oraz emocji tamtego małego dziecka.
Poczucie krzywdy ma 3 elementy:
- ból fizyczny i psychiczny (intensywne uczucia, na przykład lęk, bezsilność, wstyd, wstręt, żal, złość)
- utrata mocy osobistej (bezradność)
- poczucie, że został zaburzony porządek świata
Istnieją szkodliwe sposoby radzenia sobie z poczuciem krzywdy. Przyczyniają się one do utknięcia w roli dziecka, którego już nie ma (bo urosło). Są to:
- zapominanie krzywd spowodowane lękiem przed ponownym cierpieniem, upokorzeniem, obrazem siebie jako ofiary
- zaprzeczanie(„nie mógł mi tego zrobić”)
- umniejszanie („nic się nie stało”)
- usprawiedliwianie krzywdziciela („miał powody”)
- złość do krzywdziciela (planowanie zemsty, karanie, czekanie na zadośćuczynienie)
- złość do siebie (autoagresja, nałogi, depresja, przyzwolenie na dalsze krzywdzenie)
- obwinianie siebie („zasłużyłem”, „należało mi się”, „sprowokowałem”)
- użalanie się nad sobą
- intelektualne wybaczenie krzywdy (bez emocji, wybaczenie „na głowę”)
Te sposoby trzymają „w dziecinnym pokoju” i w roli dziecka. Powodują, że nie widzimy przed sobą realnych rodziców w ich obecnym wieku, ale tamtych z dzieciństwa (których przecież już nie ma) i domagamy się dokończenia, rozliczenia. Chodzi o to, by w terapii spotkać tamto dziecko i tamtych rodziców, przeżyć krzywdę, rozliczyć się i nauczyć się samemu opiekować swoim wewnętrznym dzieckiem najlepiej jak się da. Krzywdy doznało tamto dziecko, a człowiek dorosły jest sam odpowiedzialny za siebie i nie może wiecznie trudnym dzieciństwem usprawiedliwiać własnej bierności i braku działania.
Dlatego warto zastosować korzystne sposoby radzenia sobie z poczuciem krzywdy:
- Przyznać, że skrzywdzenie było faktem.
- Skorzystać z informacji, jakie niesie uświadomione poczucie krzywdy (że nastąpiło naruszenie granic, został zadany ból, zaburzono porządek świata).
- Przywrócić sobie moc osobistą i użyć jej do postawienia granic, zerwania szkodliwych relacji, opuszczenia szkodliwego środowiska.
- Przywrócić korzystne dla siebie normy i prawa.
Może nauczyć się być dla siebie dobrym i opiekować się sobą.
Beata Pawlikowska w książce „W dżungli podświadomości” pisze tak:
„Jestem już dorosła. Moja siła polega na tym, że jestem gotowa wziąć odpowiedzialność za siebie, zaopiekować się sobą i być dla siebie najlepszym przyjacielem i najlepszymi rodzicami pod słońcem”.
I na zakończenie myśl z książki Katarzyny Miller i Ewy Konarskiej „Chcę być kochana tak jak chcę”:
„Tylko my sami możemy pokochać siebie tak jak chcemy. Dobrym początkiem na drodze do tej miłości jest kontakt ze sobą, czyli z własnymi emocjami, ale aby ten kontakt uzyskać, potrzebna jest ciężka praca i dostrzeżenie piękna w zwyczajności, bo jak się kogoś kocha, to jest to zupełnie zwyczajne, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Również wtedy, gdy się kocha samego siebie”.
Joanna Kołodziejczak