Lubię wrzesień. Nie tylko dlatego, że dzieci wracają do szkoły, a życie – po urlopowych szaleństwach – do normy. Przede wszystkim lubię wrzesień za bogactwo barw i zapachów, które oferuje najskromniejszy nawet targ. Te stosy jabłek, gruszek, śliwek, pyzate dynie, kopce papryki. To nic, że większość tego dobra jest dostępna przez okrągły rok razem z „zamorskimi przysmakami” – jesienią kocham to, co „swojskie”.
Dietetycy utrzymują, że świeże warzywa i owoce powinny być składnikiem każdego posiłku i należy je zjadać w ilości około 700 g dziennie – z czego połowę na surowo.
Przyjrzyjmy się choćby jabłkom. Oferują nie tylko mnóstwo potrzebnych organizmowi pierwiastków (wapń, żelazo, fosfor, potas) i witamin (A, B1, B2, B6, E, K, PP), ale także pektyny i kwasy organiczne. Możemy dodawać je do ciast, piec z miodem i rodzynkami, a także przyrządzać z nich przeciery, marmolady, konfitury i powidła (jeżeli należymy do tych szczęśliwców, którzy odróżniają marmoladę od konfitury czy powideł) albo galaretki. Ale nade wszystko jeść na surowo! Moja babcia twierdziła, że trzy jabłka dziennie winny stanowić normę żywieniową, przy czym ostatnie najlepiej zjeść tuż przed snem (na „lepsze oczyszczenie organizmu”).
Mądrość dawnych czasów, zalecającą stosowanie miąższu jabłek jako maseczki piękności, potwierdziły najnowsze badania naukowe. Popularne w kosmetyce kwasy owocowe, tzw. AHA (Alfa Hydroxy Acidis), przeciwdziałające powstawaniu zmarszczek i szarzeniu skóry, a nawet jak utrzymują znawcy – regenerujące ją i odmładzające, pozyskuje się między innymi właśnie z jabłek (choć także z cytrusów, winogron, papai, trzciny cukrowej i kwasu mlekowego). Ponieważ są nietoksycznymi substancjami naturalnymi, nie powodują uczuleń. Znajdziemy je w kremach, emulsjach, tonikach, mleczkach, słowem – w tym wszystkim, na co panie z taką przyjemnością wydają pieniądze.
Jedzmy więc jabłka dla zdrowia, wykorzystujmy dla urody, a czasem podziwiajmy, bo bywają naprawdę piękne.