Z doc. dr. hab. Januszem Heitzmanem z Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz Instytutu Psychiatrii i Neurologii Kliniki Psychologii Sądowej w Warszawie rozmawia Teresa Bętkowska
– Hipochondria to choroba?
– To dolegliwość.
– Jak psychiatria ją definiuje?
– Do niedawna przyjmowała, że jest to jedno z zaburzeń nerwicowych, tak zwana nerwica hipochondryczna. Dzisiaj mówi się o lęku. Lęku związanym z obawą człowieka o niesprawność jego organizmu. Lęku przed wystąpieniem zaburzeń zamykających się w obrębie choroby somatycznej.
– Czy ten lęk da się różnicować?
– Tak. Bo może on być aż tak silny, że ma wymiar psychozy – i wówczas mogą wystąpić nawet urojenia hipochondryczne; ktoś jest – na przykład – święcie przekonany, że ma całkowicie nieczynny przewód pokarmowy...
– Jak by nie patrzeć na ów lęk, to chyba najważniejsze jest to, aby nie przeoczyć u „udawacza” rzeczywistej choroby?
– Oczywiście. Dlatego zbyt pochopne zbagatelizowanie rozhisteryzowanego, przesadzającego w opowieści o rozmaitych dolegliwościach pacjenta może czasem okazać się niebezpieczne w skutkach...
– ... bo prawda jest taka, że chorób somatycznych jest rzeczywiście bardzo dużo!
– Właśnie. Dlatego każdy lekarz, który jest lekarzem dobrym, jest również lekarzem ostrożnym. Z uwagą słucha i obserwuje pacjenta. Bo a nuż aparat diagnostyczny, jaki ma w zasięgu nie jest doskonały? Nie w każdym ośrodku przecież jest dostęp do USG, do rezonansu magnetycznego czy tomografii komputerowej.
– Jak powinna zachowywać się najbliższa rodzina wobec hipochondryka?
– Ta zazwyczaj jest bardzo mocno uwikłana w jego wyimaginowane problemy ze zdrowiem. I – niestety – myśli podobnie jak on.
– Czy to znaczy, że chorzy z urojenia są sugestywni?
– Bardzo. Tyle tylko, że gdy rodzina, nawet najbliżsi (żona, mąż, matka) zorientują się, że ich chory od lat chodzi do lekarzy, ba – co chwilę zmienia specjalistów, bo każdy jest zły – zaczyna być tymi wszystkimi „chorobami” mocno udręczona. Zmęczona. Zmienia więc swoje nastawienie. Zwłaszcza że już dotkliwie zaczyna odczuwać także obciążenia materialne, bo wizyty w prywatnych gabinetach znanych specjalistów nie są przecież za darmo...
– Bywa że w takiej rodzinie się słyszy: on (ona) jest ciągle chory, ale prędzej od niego to my się wykończymy!
– Gdy do hipochondryka docierają takie słowa, gdy wyczuwa, że jest lekceważony, to narasta w nim poczucie niezrozumienia. Tym samym narastają i wyimaginowane problemy chorobowe...
– ...błędne koło?!
– Tak.
– Kto ma predyspozycje do hipochondrii?
– Uważa się, że 10 procent pacjentów zgłaszających się do lekarzy, to są ci ludzie, u których nie można wskazać przyczyny dolegliwości, na które się uskarżają; objawy hipochondryczne najczęściej prezentują – z pewną teatralnością – osoby histeryczne. Te, których psychika nastawiona jest na wyolbrzymianie sytuacji zagrażających, w ich mniemaniu, życiu.
– W jednym z krakowskich szpitali – jak fama głosi – leczył się pacjent, który uroił sobie tak wiele chorób, że z oddziału wędrował na oddział, przechodził badania na wszystkich, poddał się nawet – na wyraźne swoje żądanie – kilku zabiegom. Lekarze załamywali ręce...
– Takie przypadki są znane. Proszę zauważyć, że podstawowy zarzut hipochondryków kierowany pod adresem lekarzy jest taki, że ci nie umieją leczyć; osoby z tym wielkim, wręcz ogromnym lękiem o swoje zdrowie z reguły nie mają zaufania do żadnych lekarzy ani do pielęgniarek. Nawiasem mówiąc: lekarze, nie stwierdzając choroby u pacjenta, też czasami ulegają frustracji terapeutyczno-diagnostycznej. Mówią: „Ja faceta (facetkę) diagnozuję, leczę w zgodzie z wiedzą medyczną i możliwościami – a jego (jej) stan się w ogóle nie poprawia”.
– To co powinni zrobić interniści lub lekarze innej specjalizacji – odesłać pacjenta do psychiatry? Zakładam, że diagnozują pacjenta dobrze...
– Tak czynią. Pisząc na skierowaniu: ...nie stwierdzono przyczyny dolegliwości, więc są to prawdopodobne zaburzenia o charakterze nerwicowym...
– Kto bardziej poddaje się lękom, jest hipochondrykiem: kobiety czy mężczyźni?
– Jedni i drudzy – nie ma wyraźnej różnicy. Tyle że kobiety najczęściej po 40. roku życia, a mężczyźni już po 30.
– A są jeszcze inne przyczyny niż lęk (najczęściej przed bólem), które stymulują hipochondrię?
– Uważa się, że przyczyną demonstrowanych lekarzom, a także i rodzinie objawów choroby jest nadmierna koncentracja „chorego” na swoim organizmie – właśnie na narządach. I – jak już zostało wspomniane – nadmierna percepcja bólu. Ale to wszystko dotyka ludzi o określonym typie osobowości. A więc osoby, które szczególnie przeżywają... zły kontakt z innymi ludźmi.
– Czują się odrzuceni?
– Nie. To są po prostu ludzie o zwiększonym poczuciu niechęci i agresji – wrogości wobec innych. Tyle że – nie wyrażając tego wprost – koncentrują się na sobie, na swoich organach. Inaczej: ta ich agresja do innych zamienia się w agresję do swojego własnego ciała.
– Hipochondrycy to zazwyczaj ludzie szperający po książkach lekarskich, poradnikach zdrowia, w Internecie. Oni dążą do tego by – z pomocą tych komunikatorów – uzasadniać objawy wszystkich swoich chorób...
– ...a później głoszą: cierpię na to i to, bo takie i takie mam objawy. Potrafią być bardzo dokładni w ich opisywaniu – co może i... zmylić lekarza internistę lub np. kardiologa.
– A psychiatrę?
– Nie. Oczywiście ten musi być ostrożny, niemniej do terapii powinien włączyć leki przeciwlękowe. Trzeba też jednak pamiętać, że są takie choroby psychiczne, które nie objawiają się obniżeniem nastroju. To tzw. depresje bez depresji, których głównym objawem są... zastępcze objawy somatyczne sugerujące, że pacjentowi dolega hipochondria.
– Czy uskarżając się permanentnie, takiemu człowiekowi przychodzi do głowy, że jest chorym z urojenia? Czy tak jak alkoholik twierdzi z przekonaniem, że wszyscy wokół piją tylko nie on.
– Można mówić o pewnej analogii z alkoholikami. Jednak hipochondrycy, którzy zazwyczaj przerysowują, nadmiernie eksponują swe dolegliwości somatyczne (choć naprawdę nie ma przyczyny, aby to czynić!), niełatwo akceptują fakt, że powinni się z urojeń leczyć u psychiatry lub psychologa. Poddać się psychoterapii poznawczo-behawioralnej, która uzmysłowi i nauczy ich, jak trzeba się zachowywać w stosunku do narastających objawów. I nie ma znaczenia, czy będzie to terapia indywidualna, czy grupowa – choć ta druga wiąże się dodatkowo ze wspieraniem przez ludzi borykających się z podobną dolegliwością.
– Czy z hipochondrii można się wyleczyć?
– Tak. Z tym że jest to proces długotrwały. Tu warto dopowiedzieć rzecz bardzo istotną: chory z urojenia, mimo że manipuluje otoczeniem, to jednak czyni to... nieświadomie! Bo hipochondrycy nie udają. Oni naprawdę cierpią! I rzeczywiście bardzo lękają się bólu i choroby!