Wyolbrzymiony lęk o własne zdrowie, rozczulanie się nad sobą i przekonanie o nękających licznych mniejszych dolegliwościach czy ciężkich chorobach, np. nowotworowych, to najbardziej typowe objawy hipochondrii. Problem dotyczy kilku, a według niektórych sondaży, nawet kilkunastu procent ludzi. Podobno wśród hipochondryków przeważają kobiety, a wśród przyczyn ich ucieczki do świata chorób są niepowodzenia i brak satysfakcji z życia.
Choroba, której nie ma?
Dotychczas nie udało się ustalić konkretnych przyczyn tego schorzenia. Hipochondria – choć często bywa przedmiotem żartów – jest chorobą rzeczywistą, zaliczaną do silnych nerwic, a jej podłoże tkwi w psychice człowieka. Schorzenie fizyczne, na które użala się pacjent, jest natomiast najczęściej wyimaginowane i ma spowodować i zainteresowanie lekarza, i troskę najbliższych – a w ogóle życzliwość i zrozumienie otoczenia. Dlatego hipochondrycy na zdawkowo zadane pytanie: a jak zdrówko? zaczynają snuć długie opowieści o tym, co i jak bardzo boli, i jakiej choroby są to symptomy. A im schorzenie jest poważniejsze, tym większe współczucie ma budzić. I rzadko można znaleźć tu odniesienie do powiedzenia „paluszek i główka to szkolna wymówka”, choć ta wyimaginowana choroba często ma wybawić od obowiązków, szybkiego tempa życia czy współzawodnictwa.
Bóle są prawdziwe
U ponad 20 proc. pacjentów zgłaszających się do lekarzy nawet najdokładniejsze badania nie potwierdzają istnienia fizycznej choroby. Ale chorzy cierpią naprawdę, odczuwając np. ból. Niepokojące doznania pozostają poza kontrolą człowieka, który mimo zapewnień lekarzy o dobrym stanie swojego zdrowia, nie jest zdolny do zapanowania nad „objawami”, bo tak przekonująco potrafił wmówić sobie nieistniejące w rzeczywistości schorzenie.
Recepta receptą?
Lekarz – jeśli nawet przypuszcza, że ma do czynienia z pacjentem hipochondrykiem – ma niełatwy orzech do zgryzienia. To bardzo trudni pacjenci, bowiem zbyt pochopne przekonanie, że wszystkie choroby są urojone, może skutkować przegapieniem rzeczywistej, nawet poważnej choroby, zwłaszcza jeśli pacjenta ciągle coś boli i to niekoniecznie w tym samym miejscu. Hipochondryk oczekuje od lekarza diagnozy potwierdzającej chorobę somatyczną, a w związku z tym skierowań na odpowiednie badania i recept na leki, które mają przynieść ulgę w cierpieniach. Rzadko który lekarz odważy się powiedzieć pacjentowi, że to nie choroba w sensie fizycznym, a hipochondria. Zresztą taki pacjent i tak mu nie uwierzy, będzie odwiedzał kolejnych lekarzy, aż trafi na „dobrego” – w swoim mniemaniu – specjalistę, który chorobę stwierdzi. I w efekcie nabierze przekonania, że jest rzeczywiście bardzo chory, co często prowadzi do utrwalenia hipochondrii, przyjmowania niepotrzebnych leków, i czasem może skutkować powstaniem rzeczywistego schorzenia. Błędne koło.
Zadanie dla psychologa
Tylko lekarz traktujący pacjenta holistycznie, szukający choroby ciała w chorobie duszy, może być w tym przypadku pomocny.
Dla hipochondryka idealnym rozwiązaniem byłaby terapia psychologiczna. Szkopuł jednak tkwi w tym, że pacjenta trudno do takiego rodzaju pomocy przekonać. Także dlatego, że hipochondrii bardzo często towarzyszą inne zaburzenia psychiczne, np. depresja, o istnieniu której u siebie chory nawet nie chce słyszeć. Pacjent przekonany o tym, iż jego dolegliwości wynikają z choroby ciała, nie akceptuje sugestii lekarza o konieczności leczenia przez psychologa lub psychiatrę.
Terapia psychologiczna lub psychiatryczna mogłaby wytworzyć u pacjenta nowe podejście do choroby i reagowania na nią, by – tak jak w chorobie przewlekłej – nauczył się żyć z hipochondrią i zrozumiał, że odczuwane przez niego przykre dolegliwości nie uniemożliwiają mu normalnego funkcjonowania.
Lek na psychiczny ból
Hipochondria ma m.in. spełniać rolę „leku” na ból psychiczny spowodowany np. osamotnieniem czy niemożnością realizowania siebie, jest próbą zainteresowania kogoś swoją osobą. Bo tak naprawdę to choroba nie jest celem samym w sobie, a podświadomie wybieranym rozwiązaniem życiowych problemów.
Przygnębienie, smutek, depresja to nastroje, w których pokonanie trzeba włożyć dużo wysiłku. Uciekanie od przyjemnych myśli czy dobrych wspomnień, a rozpamiętywanie i skupianie uwagi tylko na tym co jest przyczyną melancholii, niszczy motywację i siły do odrywania się od codziennych spraw, a myśli zmierzają w ślepy zaułek, bezradność, także w chorobę. I rodzi się hipochondria.
Katarzyna Kamińska
* * *
Już Grecy
Termin „hipochondria” znany był już w starożytnej Grecji i oznaczał „miejsce pod pseudożebrami chrzęstnymi”, bowiem nadmierne zainteresowanie własnym zdrowiem początkowo uznawano za efekt zaburzeń układu trawiennego.
Nie wypadało nie być melancholikiem
W siedemnastowiecznej Anglii hipochondria była niezwykle popularna. Powstało nawet specjalne określenie tej dolegliwości – „angielska choroba”. Uważano ją za rodzaj melancholii, powiązanej z rozczulaniem się nad sobą. W ówczesnych czasach wręcz nie wypadało nie być hipochondrykiem, a w eleganckim świecie osoby okazujące tego typu nadwrażliwość cieszyły się szacunkiem i zainteresowaniem.