Skąd w dzisiejszych czasach bierze się tak wielkie zainteresowanie ziołami? Chyba nie tylko dlatego, że towarzyszą one człowiekowi od zawsze i gdyby działały tak, jak to się dzisiaj zdarza, nie trzeba byłoby wymyślać leków syntetycznych. No to co się stało?

 

Przypomnimy sobie dzieje penicyliny. Gdy zaczęto ją stosować, sprawiała cuda. Wydawało się, że odkryty został cudowny lek, który pozwoli zlikwidować choroby, a może i zrealizować marzenia o nieśmiertelności. Wynaleziona wkrótce potem streptomycyna jeszcze bardziej podbiła bębenka. Oto nastaje czas, gdy człowiek zwycięży wszystkie choróbska! Produkcja antybiotyków ruszyła pełną parą, a lekarze przepisywali je z poczuciem wewnętrznego komfortu, wreszcie mamy środek, który naprawdę pomaga.

A potem wyszło na jaw, że te wspaniałe leki mają szkodliwe działanie uboczne i nie można ich stosować bez opamiętania. Ale fala już poszła, wiara w rewelacyjne działanie antybiotyków zapanowała powszechnie, ludzie doświadczali ich skuteczności, nie było więc mowy o tym, by ją powstrzymać. Bakterie, wirusy i inne mikroby nie miały jednak zamiaru dać się wyeliminować, uodporniły się i zaczął się wyścig między nimi a człowiekiem. W laboratoriach powstawały coraz to nowe generacje antybiotyków, a zarazki uodporniały się na nie, walcząc o przetrwanie. Wskutek tego, chociaż antybiotyki niewątpliwie nadal są wspaniałym lekiem, ich skuteczność zmalała.

Rzecz jednak w tym, że miały one także przemożny wpływ na niesłychany rozwój przemysłu farmaceutycznego – jeśli człowiek potrafił wynaleźć tak świetny środek, lada moment wynajdzie coś jeszcze lepszego. Zioła poszły w odstawkę, zielarzy traktowano jak przedstawicieli przesądów światło ćmiących, a ludzie przerzucili się na syntetyki. I naturalnie zaczęli je stosować także w hodowli i produkcji wszelkich artykułów spożywczych. W efekcie jesteśmy tak nimi nasączeni, że trzeba wymyślać wciąż nowe, bo stare tracą skuteczność.

No więc człowiek najpierw ukradkiem, a potem coraz jawniej zaczął sięgać po zioła. Okazało się bowiem, że reagujemy na nie może nie aż tak, jak niegdyś na penicylinę, ale na podobnej zasadzie. Są dla naszych organizmów podobną nowością, jaką po drugiej wojnie światowej były antybiotyki. Rzecz więc polega nie na tym, że zioła nabrały mocy, a na tym, że po latach przerwy w ich stosowaniu są dla nas czymś nowym. Sukces vilcacory też się częściowo z tego wziął. Można sobie wyobrazić jak nasze europejskie mikroorganizmy chorobowe osłupiały, natykając się na coś tak kompletnie odmiennego.

Ale to tylko połowa zagadnienia. Wyjaśnienie drugiej jest o wiele bardziej skomplikowane.

Reklama

 

Natura lubi prawoskrętność

Muszle ślimaków są przeważnie prawoskrętne, a lewoskrętne zdarzają się tak rzadko, że w Indiach uznano je za święte. Ludzi posługujących się prawą ręką jest dziewięć razy więcej od tych, którzy mają sprawniejszą lewą. Wydaje się więc, że natura bardziej sobie ceni prawoskrętność, ale lewoskrętność także toleruje. Tymczasem łańcuch DNA jest prawoskrętny zawsze. Jeśli spotkacie kogoś, kto ma lewoskrętne DNA, możecie być pewni: TO OBCY! – napisał Zdzisław Głowacki w „Wiedzy i Życiu” (marzec 2002). Czyli na tym podstawowym poziomie nie ma już wyjątków.

Natomiast na poziomach wyższych – są. W skład białek wchodzą lewoskrętne aminokwasy i prawoskrętne cukry. Gdy pojawi się cząsteczka zbudowana odwrotnie, uznawana jest za nieprawidłową i bezwzględnie oraz bez wyjątków niszczona.

Skąd się biorą te „nieprawidłowe”? Są lustrzanym odbiciem „prawidłowych”, tak jak jedna nasza dłoń jest lustrzanym odbiciem drugiej. I tu dochodzimy do istoty zagadnienia. Problem w tym, że o ile w naturalnych procesach otrzymujemy zawsze produkty zawierające lewoskrętne aminokwasy i prawoskrętne cukry, to produkty syntetyczne są na ogół racematami, czyli składają się z mieszaniny „dobrych” i „złych” składników w jednakowych ilościach. Dopiero w latach sześćdziesiątych zwrócono uwagę na farmaceutyki oraz środki stosowane w rolnictwie i w przemyśle żywnościowym w postaci mieszanin racemicznych. Pewną ilość „nienaturalnych” prawoskrętnych aminokwasów stwierdzono w żywności, która w procesie produkcji poddawana jest fermentacji: w serach, jogurtach, warzywach kiszonych, piwie i w winie. Przeciętny Europejczyk ma w swej diecie ok. 30 proc. takich produktów – pisze Głowacki.

Inaczej mówiąc człowiek do bardzo jeszcze niedawna nie wiedział, że tworząc syntetyk trzeba eliminować „lustrzane odbicia”. Odkryto to dopiero po skandalu z talidomidem, lekiem polecanym kobietom w ciąży, po którym rodziły strasznie okaleczone dzieci. Przerażenie wywołane tym faktem spowodowało, że za badania zabrano się z ogromną energią. I wyszło wtedy na jaw, że wiele związków chemicznych ma swoje lustrzane odpowiedniki, chemicy nazywają je enancjomerami lub cząsteczkami chiralnymi (z greki cheir – ręka). Mają one te same własności fizyczne i chemiczne, ale prawie zawsze inaczej działają na organizmy żywe. W talidomidzie cząsteczki uszkadzające płód to lustrzane odbicia leczniczych i nieszkodliwych cząsteczek leku. Tak jak prawoskrętnych śrub nie można zastąpić lewoskrętnymi, na prawą nogę włożyć lewego buta, tak samo nie można faszerować żywych, biologicznych układów lekami czy produktami spożywczymi zawierającymi nienaturalne dla życia związki chemiczne.

Otóż czterej chemicy, którzy w 2001 roku otrzymali Nagrodę Nobla, odkryli metodę odróżniania jednych od drugich – zaczęto ją stosować już w połowie lat siedemdziesiątych. Tak wyprodukowany został związek L-DOPA, znany lek na chorobę Parkinsona. A co z innymi syntetykami? W 1982 roku zadbano o czystość zaledwie 12 proc. leków, dziesięć lat później pojawiło się na rynku ponad 40 proc. lekarstw chiralnych.

Gdy farmaceutyk składa się w równym stopniu z cząsteczek prawidłowych i nieprawidłowych, to tak, jakbyśmy zamawiając śruby prawoskrętne, bo tylko one są nam potrzebne, otrzymywali prawo- i lewoskrętne. Połowa z nich to izomeryczny balast, tysiące śrub lewoskrętnych, które zanieczyszczają otoczenie. W dodatku mogą zniszczyć gwinty lub zablokować połączenia. To właśnie robią zbędne izomery optyczne.

Inaczej mówiąc jeśli nasz organizm potrafi skorzystać z dobrych, potrzebnych mu „śrub” i odrzucić nieprawidłowe, lek powoduje wyleczenie, jeśli nie – zaczyna się to, co w opisach leków podaje się jako działanie uboczne.

Dlatego wolę zioła. Nie znaczy to, że z leków syntetycznych mamy rezygnować – w wielu przypadkach są niezastąpione – tylko by wspierać się ziołami. Są nam tak przyjazne.

 

Wiesława Kwiatkowska