Obecna pandemia nie byłaby tak groźna, gdyby nie istniała szeroko rozwinięta komunikacja międzynarodowa – możliwość szybkiego przenoszenia wirusa z jednego regionu do drugiego. Tak było zawsze, gdy światu zagrażały epidemie o zasięgu ponadregionalnym. Zjawisko to po raz pierwszy ujawniło się w całej jaskrawości w czasie pandemii dżumy, gdy Azję z Europą – za sprawą Mongołów – połączyły szlaki, po których szybciej niż poprzednio poruszali się jeźdźcy na koniach i podążające w ślad za nimi konne zaprzęgi.
W tamtej epoce pojawili się dosiadający koni kurierzy, stanowiący odpowiednik dzisiejszych samolotów. Kursowali od podnóża Himalajów po Ural i dalej na zachód, a także do syberyjskich lasów. I nie było to pełzanie. Jak na tamte czasy, poruszali się z zawrotną prędkością – dziennie potrafili pokonać po 150 kilometrów. Dlatego zakażona pchła podróżująca pod siodłem takiego jeźdźca mogła przebyć tysiące kilometrów, zanim zdechła.
Dzięki temu zainfekowane owady dotarły do lasów północy, gdzie zetknęły się z dużą populacją gryzoni, które nigdy wcześniej nie miały kontaktu z pasożytami przyniesionymi przez pchły. Patogeny zyskały nową pulę potencjalnych żywicieli. Wśród nich sporą grupę stanowiły szczury. A szczury od tysiącleci ciągną do ludzkich siedlisk, gdzie jest im się łatwo wyżywić. No i zaczęło się. Pchła przesiadła się na gryzonie, w tym na szczury, te natomiast kochają ludzi. Zaraza mogła się zacząć. Owym nowym bakcylem była bakteria Yersinia pestis – pałeczka dżumy.
Katapulty plują dżumą
Zaraza podążała Jedwabnym Szlakiem. Być może po drodze zanikłaby w słabo zaludnionych obszarach, wydarzył się jednak przerażający epizod. W roku 1345 władający wówczas Rosją Mongołowie oblegali miasto Kaffa nad Morzem Śródziemnym, które opierało się ich naporowi. Oblężenie przez długi czas nie przynosiło rezultatu, napastnicy sięgnęli więc po nowatorską metodę – broń biologiczną. Zebrali trupy swoich wojowników zmarłych na jakąś straszną, szerzącą się w ich szeregach chorobę, i za pomocą katapult przerzucili je za mury miasta. Gdy jednak i to nie złamało ducha obrońców, Hunowie (to druga nazwa Mongołów) dali za wygraną i odeszli.
W Kaffie pozornie wszystko wróciło do normy. Kupcy załadowali statki towarami i popłynęli do Włoch, żeby robić tam interesy. Zawinęli do jednego z sycylijskich portów i tam wyładowali swoje ładunki. Szczury, które zawsze gnieździły się w ładowniach statków, bez przeszkód dotarły na brzeg, niosąc na sobie zainfekowane pchły. W Europie choroba znalazła nową olbrzymią pulę biologicznie nieodpornych żywicieli, jakimi byli ludzie. Tak zwana czarna śmierć przetoczyła się przez kontynent niczym tsunami, na przemian nasilając się i słabnąc. Mniej więcej co 10 lat wybuchała na nowo. W ciągu kilku dekad zabiła co najmniej jedną trzecią Europejczyków, a może i więcej. W XIV wieku ludziom, którzy znaleźli się w centrum tej monstrualnej pandemii, musiało się wydawać, że nadszedł koniec świata. Nikt jednak nie kojarzył jej z transportem, z komunikacją, szybkością przenoszenia się z miejsca na miejsce, a tym bardziej z Mongołami.
Nie tylko straty
Czarna śmierć zmieniła wiele, jeśli chodzi o sposób gospodarowania i stratyfikację społeczną. Niektórzy wynieśli z niej duże korzyści. Pomniejsi wyrobnicy przestali być przywiązani do miejsc, w których zamieszkiwali, co poprzednio było nagminne. Mogli zacząć przemieszczać się z miejsca na miejsce, szukając regionów, wktórych na skutek wyludnienia spowodowanego przez zarazę najbardziej brakowało rąk do pracy. Feudałowie nie byli w stanie zatrzymać tego procesu. Robotnicy kontraktowi zyskali nieporównanie silniejszą pozycję niż do tej pory. Przykład z nich, choć w mniejszym stopniu, zaczęli brać także chłopi.
W hierarchii społecznej – na skutek wymierania mężczyzn – awansowało wiele kobiet. Nie trwało to zbyt długo, bo nie zezwalały na to patriarchalne instytucje, ale jednak zaistniało. Niemniej bezpośrednio po pladze czarnej śmierci niektóre kobiety oddziedziczyły majątki po swoich zmarłych małżonkach albo wręcz wzięły ich sprawy w swoje ręce. Te, które były zręcznymi rzemieślniczkami (a bywało tak często, bo w Europie znaczna część produkcji była wytwarzana przez kobiety czy raczej, jak wtedy mawiano – niewiasty), mogły teraz wprowadzać na rynek swoje towary. Niektóre zaczęły wręcz głosić, że lepiej czują się w stanie niezamężnym, ponieważ dzięki temu są paniami samych siebie. W Europie wcześniej było to nie do pomyślenia.
Wit Romanowski