Z dr n. med. Jolantą Goljan, specjalistką medycyny morskiej i tropikalnej, rozmawia Ilona Miluszewska
Czy musimy się bać, kiedy opuszczamy granice Polski?
Bać nie, ale powinniśmy wiedzieć, co nas może spotkać. Na świecie nie ma terenów bezpiecznych zdrowotnie. Jeśli ktoś wyjeżdża daleko od domu, powinien zawsze zorientować się co do zagrożeń zdrowotnych w rejonie świata będącym celem podróży i zależnie od tego zasięgnąć porady, by zastosować konieczną profilaktykę.
Co czyha na nas w tropikach?
Przede wszystkim malaria – najważniejsza z tropikalnych chorób pasożytniczych. Wybierając się w rejon endemiczny dla malarii, koniecznie należy zabezpieczyć się w leki przeciwmalaryczne.
Poza tym schistosomoza, groźna choroba pasożytnicza, której przenosicielem jest ślimak wodny. Młodzi ludzie, którzy dla ochłody zażywają kąpieli w jeziorach obrośniętych roślinnością, wolno płynących rzekach, sadzawkach, albo brodzą po podmokłych łąkach, mogą ulec zarażeniu. Larwy tego pasożyta są kijankopodobne, mają około 1 mm długości i wnikają przez nieuszkodzoną skórę. Dlatego najbezpieczniej kąpać się w hotelowym basenie.
Jakie mogą być następstwa schistosomozy?
Objawy mogą pojawić się już kilka tygodni po zarażeniu, ale ostra postać choroby występuje rzadko. Czasami obserwuje się krótkotrwałe objawy alergiczne. Natomiast późne następstwa, po latach, mogą być bardzo poważne, między innymi ciężkie powikłania układu moczowego – włóknienie pęcherza, wodonercze, niewydolność nerek, zniekształcenie moczowodów.
Co nas powinno zaniepokoić na wczesnym etapie, żeby nie doszło do poważnych powikłań?
Każda choroba gorączkowa, każdy krwiomocz i obecność krwi w kale. To wystarczające powody, by zgłosić się do lekarza. Najlepiej z sugestią, że choroba może mieć związek z pobytem w tropiku.
Można zachorować też rzadsze parazytozy – filariozę, leiszmaniozę, trypanosomozę, ale trzeba pamiętać, że są to choroby pasożytnicze, wymagające nosiciela – komara, pluskwiaka, meszki, muszki piaskowej, bąka, ślimaka.
Jak się ochronić przed muszką? Przecież to prawie niemożliwe!
Wystarczy unikać pobytu na dworze o zmierzchu, w czasie żerowania owadów kłujących, zwłaszcza w miejscach bogatych w roślinność. Najlepiej w hotelu przeczekać porę największej aktywności owadów. Należy ubierać się w długie spodnie, koszule z długimi rękawami, uszyte z cienkich, przewiewnych materiałów, a odkryte części ciała – szyję, twarz, dłonie, stopy – smarować repelentami, czyli odstraszaczami zapachowymi.
O czym jeszcze powinniśmy pamiętać?
Bardzo przykre są otarcia o rafy koralowe. Parzydełka koralowców wbijają się w skórę i czeka nas rok, czasami więcej, nieustannego świądu miejsc zadrapanych. Parzydełek nie widać, ale tkwią mocno w skórze. Trzeba pływać w bezpiecznej od raf koralowych odległości. Szczególnie w Morzu Czerwonym. Następne niebezpieczeństwo to meduzy. Mieliśmy w Klinice przypadki poparzeń turystów przez meduzy w Tajlandii. Podczas pływania w morzu nagle coś się ociera o nogę, wrażenie nie jest przyjemne, a skutki jeszcze gorsze. Po 15 minutach spuchnięta noga i bąble, gorączka, ewakuacja do Polski, leki przeciwzapalne, przeciwalergiczne, antybiotyki.
Wreszcie istnieje możliwość pokąsania przez węże.
Które rejony świata są dla nas najbardziej niebezpieczne?
Czarna Afryka, Ameryka Południowa w rejonie Amazonii, dżungle w dorzeczu rzeki Mekong, południowe Indie. Najwięcej biegunek „przywozi się” z Egiptu. Można nawet zaryzykować tezę, że znaczny procent osób tam wyjeżdżających na pewno będzie miało biegunkę o lżejszym lub cięższym przebiegu. To samo jest w Indiach.
Trochę mniej chorób biegunkowych nęka turystów odwiedzających Tunezję, Algierię czy Turcję. Nie są to na ogół choroby niebezpieczne dla życia. Zdarzają się, choć rzadziej, przypadki amebozy.
Wyjeżdżamy coraz dalej. Zakładamy, że będziemy jedli w dobrych restauracjach, pili napoje z puszek, wodę z butelek zakręcanych fabrycznie…
…nie wolno też używać lodu.
A mycie zębów?
Wodą przegotowaną albo wodą z butelki. Ale wszystkich zagrożeń nie da się uniknąć. Nie można się zamknąć w szklanej kuli i nie stykać ze światem zewnętrznym. Dotkniecie klamki też może być źródłem choroby. Trzeba często myć ręce, szczepić się przed wyjazdem.
Jakie szczepienia są obowiązkowe?
Na malarię nie ma szczepionki. Możemy natomiast zastosować profilaktykę lekową, w zależności od tego, dokąd jedziemy. Na Dalekim Wschodzie, w okolicach Tajlandii, Kambodży czy Wietnamu, jest największa na świecie lekooporność na malarię. Nawet stosunkowo nowe leki, jak meflokina, też okazuje się nawet w ponad 50 proc. nieskuteczna w zapobieganiu malarii w tym rejonie świata. Dobrym lekiem profilaktycznym jest doksycyklina, niedozwolona jednak dla małych dzieci. Jest obecnie dostępny w Polsce preparat Malarone, w użyciu od kilku lat, ale dwoje naszych lekarzy z piątki stosującej w Angoli ten lek, zachorowało. Nie ma cudownego lekarstwa. W Polsce lek mający jakiekolwiek działanie przeciwmalaryczne to arechina stosowana przez reumatologów. Najstarszy, najtańszy, ma stosunkowo mało działań ubocznych. Leki brać trzeba, to pewne, jeśli jedzie się w rejon, gdzie malaria występuje. Nawet jeśli nie dają stuprocentowej pewności zabezpieczenia przed chorobą.
Co do szczepień zalecenia są następujące: przeciwko durowi brzusznemu szczepimy się tylko wtedy, kiedy ktoś zamierza kilka tygodni wędrować po pustkowiach, gdzie zmuszony będzie jeść i przebywać w warunkach najczęściej pozostawiających wiele do życzenia pod względem higienicznym. Przyda się też zaszczepić przeciwko tężcowi, bo skaleczenia się zdarzają. Gdy się jedzie na Daleki Wschód, można być zagrożonym japońskim zapaleniem mózgu, chorobą wirusową. To wystarczające wskazanie, by się szczepić przeciwko tej chorobie. Zaleca się również szczepienia przeciwko wirusowemu zapalaniu wątroby typu A, czyli przeciw tak zwanej żółtaczce pokarmowej, najlepiej biwalentną szczepionką połączoną ze szczepionką przeciw wszczepiennemu wirusowemu zapaleniu wątroby typu B.
Dodajmy jeszcze do wspomnianych wyżej szczepionkę przeciwko żółtej febrze, groźnej chorobie wirusowej, która może przebiegać jako gorączka krwotoczna. Występuje w Afryce i Ameryce Południowej, nie ma tej choroby w Azji, ale jest za to denga, wywołana wirusem spokrewnionym z żółtą gorączką. Od około 20 lat choroba ta wykazuje niezwykłą ekspansję w strefie tropikalnej i subtropikalnej na całej kuli ziemskiej. Co roku choruje na dengę około 50 milionów ludzi. Przenosi się jak żółta gorączka, przez ukąszenia komarów. Przy powtórnym zakażeniu drugim typem wirusa, choroba może przebiegać jako gorączka krwotoczna.
Jakie ma objawy?
Na początku grypowe, z wysypką i zapaleniem spojówek, bólem gardła, mięśni i wysoką gorączką. Okres wylęgania to około pięć dni, dlatego kiedy ktoś wraca z tropików z takimi objawami, w pierwszym rzędzie podejrzewamy dengę. W rejonach, gdzie występuje bardzo dużo zachorowań wśród ludności miejscowej, są już szczepionki. Nie zawsze objawy są bardzo nasilone, zdarza się chorować na dengę i nawet o tym nie wiedzieć.
W Europie też coś na nas czyha?
W basenie Morza Śródziemnego jest rejon występowania pasożyta wewnątrzkomórkowego zwanego Leishmania infantum, który przenoszony jest przez owada latającego o łacińskiej nazwie flebotomus. To taka czarna, maleńka muszka. Rezerwuarem jest świat zwierzęcy, bydło, psy, drobne gryzonie, one też chorują. Choroba ma długi okres wylęgania, od kilku tygodni do ośmiu miesięcy. Jeśli w Turcji, Portugalii, Hiszpanii, we Włoszech, Grecji, Tunezji, Algierii ugryzie nas taki flebotomus zarażony pasożytem, stajemy się nosicielami, bez żadnych objawów. Nie musimy zachorować. Ale jest to możliwe.
I jeśli zachorujemy?
Po okresie wylęgania zaczyna się okres złego samopoczucia, chudnięcia, osłabienia. Z tygodnia na tydzień podwyższa się gorączka o 1–2 kreski. Lekarze podejrzewają zapalenie płuc lub oskrzeli, wreszcie pacjent z gorączką 39°C trafia do szpitala, gdzie bywa poddawany dziesiątkom badań. Ma powiększoną wątrobę, śledzionę, zmiany w morfologii krwi pod postacią obniżonej liczby leukocytów, płytek krwi, później również i czerwonych krwinek, ale brak jest charakterystycznych objawów, które sugerowałyby rozpoznanie tej choroby. Rekordzista wędrował po szpitalach półtora roku. Na szczęście przypadki te są rzadkie. Trzeba wpaść na pomysł, że to może być leiszmanioza i wykonać badania serologiczne i parazytologiczne. Nieleczona pełnoobjawowa leiszmanioza prowadzi do zgonu. Przyczyną powikłań w tym schorzeniu są wtórne zakażenia bakteryjne, wirusowe, a także pasożytnicze, których ciężki przebieg może być przyczyną śmierci.
To może jednak damy sobie spokój z wyjazdami?
Nie, nie trzeba się bać. Ludzie przecież jeżdżą, wracają w ogromnej większości zdrowi i nic się nie dzieje. Tym większe na to szanse, im lepiej człowiek jest przygotowany do wyjazdu i zachowuje rozsądek w trakcie pobytu w nowym miejscu. Wiedzieć i myśleć to podstawa. Co roku na świecie podróżuje kilkaset milionów ludzi, a choruje kilkadziesiąt tysięcy.
Podręczna apteczka się przyda?
Na pewno warto mieć materiały opatrunkowe i środki odkażające. Antybiotyk na biegunki, na przykład ciprofloksacynę, leki objawowe przeciwbiegunkowe, krople do oczu z antybiotykiem i przeciwalergiczne. I zawsze coś do ssania na gardło, bo przemieszczanie się klimatyzowanymi pojazdami sprzyja infekcjom górnych dróg oddechowych. To one zresztą są na pierwszym miejscu wśród dolegliwości podróżnych, na drugim biegunki, a dopiero później groźniejsze choroby. Nie można również zapomnieć o lekach przeciwbólowych i przeciwgorączkowych, a wyjeżdżając w rejon, gdzie występuje malaria – o lekach przeciwmalarycznych.