Beata Maria Helena Tyszkiewiczówna-Kalenicka. Herbu Leliwa. Matka dwóch córek. Aktorka Hasa i Wajdy. Nie potrzebuje mężczyzn, żeby się w nich przeglądać. Nie ukrywa swojego wieku. Obecnie jurorka „Tańca z Gwiazdami”.
Podobno jest Pani bardzo pracowita i bardzo... leniwa, w co trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę dorobek artystyczny, dom, rodzinę...
Od wielu już lat pracuję nad swoim charakterem. Uwielbiam pracować i leniuchować jednocześnie. Znalazłam złoty środek i jest nim zarówno pisanie, jak i robienie na drutach sweterków dla wnuka. Zarówno podczas jednego, jak i drugiego zajęcia mogę wygodnie usiąść i – co najważniejsze – w każdej chwili przerwać.
Pracuje Pani nad książką kucharską. Skąd pomysł na nią? Lubi Pani kuchnię, gotowanie, kulinarne eksperymenty i dogadzanie bliskim?
Uwielbiam przede wszystkim dogadzać moim dzieciom. Obie córki twierdzą, że gotuję znakomicie, dlatego wspólnie wpadłyśmy na pomysł, aby napisać książkę. Karolina napisze o przyjęciach na 12–24 osoby, Wiktoria o tym, jak Polacy przystosowują obce potrawy do własnego smaku. Bo mamy własny, specyficzny smak. A ja napiszę o tym, że przygotowanie obiadu nie może trwać dłużej, niż gotuje się ryż czy makaron. Możliwie tanio, możliwie efektownie i bardzo elegancko.
Mawia Pani, że nie lubi spoglądać w przeszłość, woli żyć przyszłością, snuć plany, realizować nowe projekty, zamiast wracać do tego, co było. Skąd ta niechęć do wspomnień?
Ja już tyle o sobie mówiłam, że teraz wracanie do przeszłości jest dla mnie zwyczajnie nudne. Ile można powtarzać to samo? Nie chcę być nudna, dlatego unikam tematów związanych z przeszłością.
Jest Pani jurorką w telewizyjnym show „Taniec z Gwiazdami”, autorką cotygodniowych felietonów o tańcu. Jakie to doświadczenie – oglądać i oceniać taneczne pary?
To fantastyczne doświadczenie co tydzień oglądać te kolorowe ptaki. Jedni tańczą lepiej, inni gorzej, ale o to właśnie chodzi. Kiedy otrzymałam tę propozycję, nie bardzo wiedziałam, jak zareagować. Z jednej strony cieszyłam się, a z drugiej wiedziałam, że ocenianie nie jest łatwe. Z czasem widzę, że sobie z tym poradziłam, a do tego polubiłam taniec.
Każdy wiek ma ponoć swoje przywileje i prawa. Potrafi Pani z nich korzystać? Czy upływ czasu, którego tak panicznie boi się wiele aktorek, jest dla Pani problemem?
Wiek to bardzo względna rzecz. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile już za mną, a ile przede mną. W życiu na wszystko jest czas, ale najważniejsze, aby tego czasu nie marnować.
Ma Pani dobry kontakt z dorosłymi córkami. To są relacje partnerskie, przyjacielskie? Czy łatwo było być matką, będąc znaną aktorką?
Nasze relacje są przyjacielskie, ale moje córki nigdy tego nie nadużywały. Kiedy były małe, wystarczyło, że na nie spojrzałam, a one w tym wzroku widziały zarówno miłość, jak i odpowiedni przekaz. Moim zdaniem w wychowywaniu dzieci najważniejsze jest zaufanie. Jednak martwiłam się i martwię o nie.
Wnuczek Szymon zawrócił Pani w głowie. Pewnie, jak każda babcia, chce go Pani rozpieszczać, obsypywać prezentami... a może też fotografować, zatrzymując w kadrze chwile dzieciństwa. Czy zajmuje się Pani jeszcze fotografią?
Oj, tak – to moja pasja. Kiedyś fotografowałam moje córki, a teraz przyszedł czas na Szymona. Nie da się ukryć, że jest oczkiem w mojej głowie. Ostatnio uczyłam go jeździć na rowerku.
Co to znaczy być damą?
Nie mam pojęcia. Jest to określenie, które do mnie przylgnęło, ale ja damą nigdy się nie czułam. Mój wuj mówił: dama nigdy się nie spieszy, a ja nie spełniam tego warunku, zawsze gdzieś pędzę i nie mam czasu. Damą jest kobieta, która nie sprawia sobą kłopotu. Dama musi znać swoje miejsce.
W jaki sposób można sprawić Pani radość?
Od zawsze bardzo cieszą mnie kwiaty. Moją radością są moje dzieci i każda chwila spędzana z nimi.
Rozmawiała Beata Cichecka
fot. Reporter
Całe życie lubiłam robić zakupy i czasem gotować. Bardzo jednak uważam, żeby gotowanie nie pochłaniało zbyt dużo czasu. Jarzyny w mojej kuchni są lekko twarde, a mięso nie może być przepieczone. Dość dobrze opanowałam też kuchnię indyjską. W roku 1966 kręciłam w Indiach film „Aleksander i Chanakaya”. Mieszkałam we wspaniałym hotelu „Sun and Sand” między lotniskiem a Bombajem, w dzielnicy ludzi zamożnych i gwiazd filmowych. W pierwszych tygodniach czułam się nieszczególnie. Znana aktorka, Meena Kumari, powiedziała, że na pewno brakuje mi soli mineralnych i że najlepszy byłby zmielony szmaragd, szafir lub perła. Wtedy nie słyszałam nic o solach mineralnych.
„Rozetrzyj w moździerzu na proszek, wsyp do szklanki z mlekiem i wypij” – radziła indyjska gwiazda. „To są najczystsze minerały i najlepiej przyswajalne sole mineralne”. Moje słabości kulinarne to: chrupiący świeży chleb z masłem, zielone ogórki z miodem, konfitury ze świeżych leśnych poziomek, dzikie fiołki w cukrze. Nie lubię szampana, nie przepadam za kawiorem. Moja mama zawsze mówiła, że gdyby śledź był w cenie kawioru, to wszyscy kupowaliby śledzia. I chyba miała rację.
Fragment książki Agnieszki Perepeczko „Babie lato, czyli bądź szczęśliwa całe życie”.
Zdążyłam urodzić się przed wojną, 14 sierpnia na rok przed długą i przeraźliwą okupacją niemiecką, w Wilanowie, w lewym skrzydle pałacu, od strony ogrodowych tarasów, gdzie wielkiej dobroci i serca hrabiostwo Adam i Beata Braniccy, ostatni dziedzice Wilanowa, udostępnili apartament moim Rodzicom. Dlatego park od strony ogrodu, taras, gdzie siedzą dwa lwy, i pachnące, nagrzane słońcem bukszpany są kształtem i smakiem mojego dzieciństwa.
[...]
Nigdy nie próbowałam polegać na mężczyznach. Lubię zależeć wyłącznie od siebie. Staram się mieć do wszystkiego odpowiedni dystans. Do miłości również. W gruncie rzeczy wiem, że mogę liczyć tylko na siebie i to mi odpowiada.
Fragment książki Beaty Tyszkiewicz „Nie wszystko na sprzedaż”.
Jeśli chcesz przeczytać więcej artykułów z Poradnika Zdrowego Człowieka kliknij tutaj