No cóż, dziś las nie jest już przyjazny, i nie są to wyłącznie medialne „strachy na lachy”, lecz całkiem realne zagrożenie zdrowotne. Poza kleszczami roznoszącymi boreliozę, wśród malowniczych jagodzisk czyha na zbieraczy bąblowica – poważna choroba pasożytnicza, rodzaj tasiemca przenoszonego przez zakażone psy, wilki i lisy. Do Polski trafiła z krajów Europy Zachodniej we wczesnych latach 90. ubiegłego wieku. Co roku odnotowuje się u nas kilkadziesiąt przypadków zakażeń u ludzi. A bąblowiec to pasożyt wyjątkowo paskudny, przebiegły i uparty.
Co to takiego
Istnieje kilka rodzajów tasiemca-bąblowca, wszystkie należą do rodzaju Echinococcus. Pasożyt jest maleńki, ma ok. 2 mm długości, lecz to, czego mu brak w kwestii rozmiaru, nadrabia niebywałą agresywnością. Trzeba kilku dni w temperaturze poniżej minus 70 st. C, żeby jego jajeczka straciły inwazyjność – nic dziwnego, że bąblowiec spotykany jest także w okolicach koła podbiegunowego. Do organizmu człowieka jajeczka dostają się właśnie np. z leśnych owoców zanieczyszczonych zwierzęcymi odchodami. Tam przekształcają się w larwy, które wraz z krwią trafiają do różnych narządów: najczęściej, w ponad 90 proc. przypadków atakowana jest wątroba, śledziona, ale także płuca, kości i mózg.
Przebieg choroby
Larwa bąblowca wytwarza wokół siebie powiększającą się w miarę upływu czasu torbiel. W zależności od gatunku, pasożyt wytwarza torbiele jedno- lub wielokomorowe. Torbiele mogą osiągnąć nawet do 20 cm średnicy! Kiedy bąblowiec rozmnaża się – co może trwać nawet kilkanaście lat bez żadnych wyraźnych objawów – anektuje kolejne narządy, dając przerzuty niczym nowotwór. Z czasem wokół torbieli tworzy się tzw. pericysta wywołująca odczyn zapalny, a sam powiększający się guz uciska narządy, w których się zagnieździł. Bąblowiec w płucach zwyczajnie dusi – uciskając na tkankę płuc, powoduje niedodmę i trudności w oddychaniu. Zlokalizowany w mózgu, wywołuje objawy podobne jak nowotwór. Nie jest łatwo wykryć tę chorobę, a do najgroźniejszych sytuacji dochodzi w przypadku pęknięcia torbieli, co może prowadzić nawet do śmierci chorego.
Jak to się leczy
Podstawowa trudność w leczeniu bąblowicy, choroby śmiertelnie groźnej, leży w niemożności postawienia diagnozy. Choroba jest bardzo trudna do wykrycia, w większości przypadków prawidłowego rozpoznania można spodziewać się dopiero po pęknięciu torbieli! Czasem niedająca jeszcze objawów torbiel może zostać zauważona przez lekarza przy okazji innych, rutynowych badań. Ale i wtedy zdarza się, że bywa mylona z guzem nowotworowym. Torbiele widać w badaniach USG czy rentgenologicznych, a całkowitą pewność diagnostyczną zyskuje się dopiero po zbadaniu płynu torbieli pod kątem obecności pasożytów. Niektóre torbiele można usuwać operacyjnie, po zabiegu zaś czeka pacjenta przeciwpasożytnicza chemioterapia. Przez kolejnych dziesięć lat chory pozostaje pod obserwacją, gdyż bąblowiec może jeszcze przebywać w organizmie – przyczajony i niewidoczny przy kolejnych badaniach. Nieoperacyjne torbiele można nakłuwać i nastrzykiwać środkiem pasożytobójczym lub odsysać ich zawartość, powtarzając procedurę kilkakrotnie. Leczenie jest jednak długotrwałe, męczące i kosztowne.
Gdzie straszy bąblowiec
Polskie lasy, jak już wspomnieliśmy, od kilkunastu lat są już siedliskiem bąblowca. Najbardziej uważać trzeba na Pomorzu, Warmii i Mazurach, a także w okolicach Białowieży: to tam notuje się najwięcej przypadków zakażeń. Za naszą zachodnią granicą – tam, skąd nastąpił „import” pasożyta, nie będziemy bezpieczni w lasach Niemiec, Szwajcarii, Austrii i Francji. Ani Syberia, ani Japonia, Chiny czy Alaska także nie są od niego wolne.
Jak się chronić?
Czy wobec tego zrezygnować z jedzenia jagód, poziomek, borówek i malin? Ależ skąd! Bąblowica to typowa choroba brudnych rąk. A zatem – nie wolno po prostu podjadać leśnych owoców prosto z krzaczka, i zapomnieć na zawsze, że takie smakują najlepiej. Już nie. Trzeba je – nietknięte – odtransportować do domu i bardzo starannie wypłukać przed jedzeniem. Ponadto, bo rzecz nie dotyczy wyłącznie owoców, musimy ostrzec grzybiarzy: koniec z próbowaniem „niepewnych” grzybów końcem języka. Ta metoda jest po pierwsze i tak nieskuteczna, a po drugie – również grozi zakażeniem bąblowicą. To nie jest tak, że odchody bezdomnego psa czy lisa, roznoszącego jaja bąblowca, można wyczuć czy zobaczyć na jagodach albo grzybach. Pamiętajmy, że wola przetrwania tego agresywnego pasożyta jest ogromna i jaja zachowują aktywność nawet po długim czasie od zostawienia ich na leśnej ściółce. Warto też pamiętać o starannym myciu rąk po spotkaniach z wsiowymi czy bezdomnymi zwierzakami – psami i kotami.
Wypada też do archiwum pamięci odłożyć wspomnienia z dziecinnych wypraw na jagody, kiedy wracało się do domu nie tylko z garnuszkiem, ale i z żołądkiem pełnym owoców, nie tylko z palcami, ale i z buzią umazaną na fioletowo.
Marianna Królikowska