Jest pomysł, jest kilka złotych, a czas wakacyjny skłania do jakiegoś ruszenia się z fotela...
Robimy przymiarkę do konnej jazdy. Pierwsze jazdy nie powinny odbywać się bez instruktora. To bardzo ważne na początku naszej przygody hipicznej, żeby dobrze ułożyć sobie relacje z instruktorem i z… koniem. W końcu to wyłącznie od tych relacji zależy nasze zadowolenie bądź utrapienie.
I jeszcze: zapach stajni. Co tu dużo ukrywać – to jest zapach końskiego nawozu… gnoju po prostu! Jeśli ktoś tego nie znosi i nie potrafi się przełamać, lepiej niech sobie kupi rower albo inny pojazd, bo jeźdźca to z niego nie zrobi choćby najwspanialszy zespół instruktorów.
By uniknąć zupełnie zbędnych zgrzytów na linii kursant–instruktor, gdy jednocześnie pod tyłkiem wierci się nam coś stanowczo za wysokiego, warto poprzyglądać się z boku, jak prowadzone są lekcje.
Przed…
Kiedy już się zdecydujemy, ustalimy, co, kiedy, w jakich godzinach i za ile, instruktor przedstawi nas… koniowi, bo to on w tym towarzystwie jest i zawsze będzie najważniejszy. Z koniem, jak z człowiekiem – albo od razu jest dobrze, albo na zawsze będzie kiepsko. Sprawa jest o tyle poważna, że to od humorów konia zależy, ile minut czy sekund za każdym razem potrwa nasz trwały kontakt z siodłem.
Tu od razu ważna uwaga. Nie ma takich koni, z których się nie spada i nie ma takich jeźdźców, którzy nie spadają. Na bolesne upadki musi być przygotowany każdy, kto przekłada nogę nad końskim grzbietem.
Wybierając się do stajni, zawsze warto mieć przy sobie kilka jabłek lub marchewkę. Przekonanie, że cukrem najlepiej zdobyć końską przychylność, jest o tyle błędne, że nie zawsze i nie każdemu koniowi można cukier dawać. A jabłko – zawsze. Inna sprawa, że o wszelkie sprawy związane z koniem trzeba pytać stajennego, bo to on w stajni odpowiada za zwierzęta. Jego też należy poprosić, by wyjaśnił, jak podać koniowi przysmak, by nie zostać ugryzionym z powodu naszej nieumiejętności.
Pierwsze jazdy…
Na pierwsze jazdy można iść dosłownie z ulicy, ale zdecydowanie lepiej będzie, gdy ubierzemy nie za obcisłe długie spodnie, obuwie sportowe i niekrępującą ruchów bluzę lub kurtkę. Zawsze przed jazdą dostaniemy na głowę kask, którego pasek musi być zapięty pod brodą. Najwięcej tragedii po upadku z konia następuje, gdy jeździec nie ma kasku albo gdy ten w czasie „lotu” spadnie z głowy.
Przy pierwszych jazdach to instruktor odbiera konia od stajennego i pomaga kursantom wsiadać. Sprawa ma jasne uzasadnienie – jest tyle nowych rzeczy do zrobienia, każdy kawałek siodła i ogłowia ma swoją, dla nowicjusza zupełnie obcą nazwę, że najszybszy sposób zapoznania się z tym, to „pokazuję i objaśniam” w wykonaniu instruktora.
Trudno opisać pierwsze wrażenia po umieszczeniu tyłka w siodle. Najczęściej dopiero wtedy uświadamiamy sobie, jak daleko jest od naszych oczu do ziemi i sztywniejemy w obawie, że za chwilę może być... namacalnie blisko. Ten strach trzeba opanować, ale dobrze, że on jest. Traktowanie konia z respektem to bardzo pożądana cecha nie tylko dla jeźdźców, ale wszystkich, którzy z końmi stykają się bezpośrednio.
Pierwsze jazdy konne odbywa się zazwyczaj na lonży. Instruktor stoi w środku wydeptanego kopytami kręgu, trzyma w ręce ową lonżę, czyli długą linę i instruuje kursanta oraz… konia, bo dlatego właśnie on jest instruktorem, że umie się z koniem dogadać nie tylko w Wigilię.
Teren…
Kiedy już instruktor uzna, że umiejętności kursanta na to pozwalają, odbywa się pierwsza jazda w teren. Ten, kto tego udanie zakosztuje, rzadko nie „grzęźnie” w stajni na zawsze.
Mieć własnego konia…
Zamiłowanie do ulubionego w stajni konia może skłaniać do posiadania własnego wierzchowca. Może właśnie tego ulubionego w zaprzyjaźnionej stajni? I tylko my będziemy na nim jeździli i któremu tylko my będziemy przywozili smakołyki. Zazwyczaj właściciele stajni szybko godzą się na sprzedaż.
Warto wiedzieć, że sam zakup konia to nie jest oszałamiająco duży wydatek. Natomiast dzierżawienie dla niego stajni, stała, całodobowa opieka, pasza, ściółka, czyszczenie boksu, a przede wszystkim opieka weterynaryjna – to już są koszty niemałe. Końskie zdrowie jest przysłowiowe, tylko konie dość często chorują, a weterynarze mają swoje ceny. No i te leki… w dodatku w „końskich” dawkach.
Rajdy konne…
A to już najwyższa szkoła hipiki rekreacyjnej. Można powiedzieć – akademia! Rzadko który ośrodek hipiczny coś takiego organizuje, bo też jest to problem nie lada. Trasa stosownie unikająca ruchliwych asfaltów, opieka weterynaryjna, sprzęt biwakowy dla uczestników i koni, miejsca biwakowe z gwarancją, że nie trafi się tam na jakąś ekstra podlewaną imprezę, transport taborów... Jest tego trochę.
Kilku lub kilkunastu jeźdźców i koni z dala od wielkich szos, ciężarówka lub tradycyjny wóz konny z prawdziwymi taborami, namioty, koce pachnące stajnią, zupa „ajntopf” z kotła, pajdy chleba ze smalcem, herbata z mięty rwanej na łące, ogniska palone przez całą noc i konie wiązane do liny rozpiętej między drzewami, głowa nad ranem spadająca na piersi dyżurującemu przy ognisku i koniach, budzenie się, gdy opodal zachrapie „nasz” koń, zapach dymu i świeżo natłuszczonych siodeł…
Kto nie zaznał takich kilku dni i nocy oraz mglistych i jakże wczesnych poranków, gdy przed ulubioną kawą pędzi się boso po mokrej łące do „własnego” wierzchowca, by się z nim przywitać, ten nie zrozumie, że śmierdzący stajnią i dymem koc można trzymać do kolejnych wakacji w foliowym worku i co jakiś czas przez całą zimę ukradkiem wymykać się na strych, by wsadzić do niego swój nos…
Zygmunt Skibicki